Hejo.
Krótkie
ogłoszenie przed nowym rozdziałem- zmieniam narrację na pierwszoosobową. Czemu?
Ponieważ z tą „typową” dla moich opowiadanek jest zbyt dużo zachodu J. Ta zasada nie tyczy się jednak
oneshotów, specjali itp., no i zniosę ją jeśli się nie przyjmie. Piszę z punktu widzenia Elsy oczywiście.
To tyle ode
mnie.
Zapraszam do
czytania J.
S.Q.
***
Tego
wieczora zajęcia skończyły się na rozmowie, ponieważ profesor Bronicki miał do
pomówienia z Thore. Przydzielono nam tylko warty i kazano odmaszerować. Z uwagi
na słowa wyżej wymienionej nastąpiła maluuutka zmiana planów- ja i Blair
otrzymałyśmy na tę noc sektor 5, czyli ten obok domu Lucy, naprzeciw
skrzyżowania. W O.S.* nie patyczkowali się jeżeli kogoś im polecono- mimo że
tak naprawdę mój trening się jeszcze nie zaczął wysłano mnie na najbardziej
uczęszczaną ulicę z osobą zarówno najbardziej doświadczoną jak i
niezrównoważoną psychicznie. Na możliwą przyjacielską pomoc nie miałam co
liczyć- Jack pełnił służbę z rudasem właśnie, zamiast Blair. Co prawda
znajdowali się stosunkowo nie daleko, ale wątpię by zdążył gdyby mojej
towarzyszce wymsknął się jeden z noży.
Skupiając
się na przebieraniu w strój który skompletowała mi moja Opiekunka (jak kazała
mi na siebie mówić kobieta) oraz na tym, co konkretnie powiem Ricie i Ani kiedy
wrócę do domu starałam się przyćmić obawy. Wymyśliłam już kilka dosyć kreatywnych wersji typu „zaatakowali
nas obcy, po czym napadła banda oślizgłych zombiaków”. Nie miałam jednak zbyt
wiele czasu na przemyślenia- wszyscy powoli zbierali się albo do domów, albo na
wartę, a przebieralnia lekko pustoszała. Piętnastolatka czekała na mnie przed
drzwiami pomieszczenia, a ja zaczynałam mieć wyrzuty sumienia że każę jej tak
długo czekać.
W końcu jednak
jakoś udało wbić mi się w delikatnie połyskujące spodnie ze skóry i zasznurować
glany trójki. Z zaciekawieniem spojrzałam w lustro.
Przede mną
stała młoda, groźnie wyglądająca dorosła odziana we wspomniane wcześniej
spodnie i buty oraz czarny T-shirt na który zarzuconą miała dopasowaną ciemną
kurtkę z metalowymi elementami, ćwiekami obręczami, jak łatwo się domyślić
również ze skóry. Została jeszcze tylko dodająca smaczku obróżka ze zwisającym
wizerunkiem półksiężyca. Ten dodatek chyba spodobał mi się najbardziej,
postanowiłam go sobie zatrzymać.
Zmarszczyłam
brwi, próbując utrzymać wizerunek chłodnej osoby z którą lepiej nie zadzierać,
jednak nie byłam dobrą aktorką- na pierwszy rzut oka widać było że to tylko
pozory. I wtedy do przebieralni wpadła Blair z takim hukiem, że aż
podskoczyłam. A potem oniemiałam. A właściwie obie oniemiałyśmy.
Cyrkówka już
nie miała kucyków lecz włosy rozpuszczone, układające się w idealne fale. Skąpe
ubranie składało się tylko ze stanika, krótkich spodenek i mgiełki spowijającej
jej całe ciało. W jej przypadku to drobiazgi odgrywały znaczącą rolę- takie na
przykład rozsiane gdzie się tylko da ćwieki, drapieżny makijaż, kilka
pieszczoch na jednej ręce oraz czarne, związane w staranną kokardkę conversy.
- Jeju…-
wyszeptała z uwielbieniem. – W końcu coś co odzwierciedla twoją osobowość!
- Vice
versa.- odpowiedziałam z uśmiechem.
Ta
momentalnie się zaśmiała. Wzrok różowowłosej spoczął na mojej twarzy. Ku mojej
rozpaczy zrobiła minę jakby zjadła cytrynę, albo nad czymś naprawdę intensywnie
myślała. Po chwili zaczęła myszkować w torebce wyjmując czarnego eyelinera,
grzebyk i kilka wsuwek.
-
Pozwolisz?- zapytała momentalnie poważniejąc. Jej zmiany nastrojów zaczynały
mnie nużyć, zwalałam to jednak na chorobę i nakazywałam sobie milczenie.
-
Oczywiście.
Odkręcając
kosmetyk pochyliła się nade mną.
- Zamknij
oczy.- poleciła, a ja zrobiłam co kazała.
- Możesz już
je otworzyć.- usłyszałam dumny, kobiecy głos, po czym ponownie zaniemówiłam.
Kilka machnięć i szarpnięć grzebykiem a zmieniły mnie nie do poznania- na
lepsze, naturalnie.
Teraz już
nie musiałam marszczyć brwi- raziłam samym spojrzeniem.
- Okey,
wydaje mi się że jesteśmy gotowe.- zaszczebiotała moja towarzyszka a ja tylko
skinęłam głową.
Powietrze
tej nocy było zimne i orzeźwiające. Było podejrzanie cicho, zwłaszcza mając tę
świadomość że najpewniej obserwują nas członkowie O.S. oraz pomniejszych
bardziej lub mniej utalentowanych grup. Idąc z Blair w pewnym stopniu czułam
się bezpieczna- nie wyglądało na to że chciałaby mi coś zrobić, wręcz
przeciwnie- wyczuwałam że jest gotowa skoczyć w ogień za każdego z Oddziału.
Jej nadmierny optymizm i czarny humor mnie przytłaczały jednak jeżeli miałabym
komukolwiek zadawać pytania i oczekiwać satysfakcjonujących odpowiedzi to
właśnie jej. Po za tym, irytowała mnie ta dobijająca cisza.
- Tak
właściwie ile dokładnie działa oddziałów?
- Pięć.-
odpowiedziała nastolatka rzeczowo, nie przerywając marszu.- W pierwszym są tak
zwane „wyrzutki” czyli Ci co zawalili naprawdę ważną akcję. W drugim znajdziesz
magicznych tylko z nazwy- nic nie robią, ale są w grupie podwyższonego ryzyka.
Od czasu do czasu przeprowadzamy tam szkolenia samoobrony. Prawdziwe oddziały
zaczynają się dopiero od grupy trzeciej- to tak zwane „mózgi”. Oni opracowują
nam plany, rozrysowują mapy i wytężają szare komórki. Dwójki pomagają w tych
lżejszych akcjach, w razie większego zagrożenia są gotowi stanąć po naszej
stronie. Niektórzy dostają awans za szczególne osiągnięcia do O.S. – tak
trafiła do nas Lucy. Niby posiada moc ognia, jednak nie jest za bardzo
magiczna, nawiasem mówiąc oczywiście. No i jesteśmy my, samobójcy, często nie
mający nic, gotowi postawić wszystko na szalę.
Opis naszej
grupy oczyma Blair mnie zmroził.
Jednak był trafny ... aż za bardzo.
- Od kiedy
działasz w O.S.?
- Od kiedy
tylko pamiętam.- zaszczebiotała dziewczyna po czym natychmiastowo spoważniała.-
Chociaż nie… pamiętam wcześniej… ale nie chcę pamiętać, więc zostańmy przy tym
że nie pamiętam. Sam Wiktor wcielił mnie w swoje szeregi, mimo że nie mam specjalnych
mocy. Umiem tylko dobrze walczyć, chociaż przecież o to chodzi prawda?
- A… jaką
masz moc?- spytałam czując że mój zmęczony mózg nie rozszyfrował do końca
wypowiedzi towarzyszki.
- Tropię.-
wzruszyła ramionami.- Po prostu. Jestem
w stanie wyczuć z odległości kilku kilometrów zbliżające się koszmary Mroka.
Także spokojnie…- położyła mi rękę na ramieniu w geście wsparcia.- Ze mną
jesteś bezpieczna.
Wiem że to
może niegrzeczne nie ufać kiedy ktoś jest tak otwarty, jednak muszę przyznać że
odetchnęłam z ulgą. Nie zamierzała mnie zabić, a przynajmniej się na to
zanosiło.
- Oto
jesteśmy.- Blair uśmiechnęła się
ukazując wszystkie ze swoich bielutkich zębów i rozkładając dłonie jakby przedstawiała
mi co najmniej swój dom. Stałyśmy przy
opustoszałym budynku ogrodzonym wysoką siatką oraz drutami kolczastymi. Z ulgą
dostrzegłam dziurę w ogrodzeniu przez którą natychmiastowo się przeczołgałam,
podczas gdy piętnastolatka wdrapała się na jeden z słupków po czym wdrapała się
na górę z gracją baletnicy. Równie sprawnie ominęła drut, następnie wykonując
salto w powietrzu i jakimś cudem lądując na ziemi nienagannie.
- Jak ty to
zrobiłaś?- wydukałam.
- Całe życie
w cyrku- odparła.- Tam są schody pożarowe, ja wejdę hm… szybciej. Widzimy się
na dachu.
- D-dobrze.-
postanowiłam nie wspominać o swoim lęku wysokości. Jeżeli miałam należeć do
O.S. musiałam wyzbyć się strachu.
Założyłam
torbę na plecy i wymacałam rzeczone schodki. Nie wyglądały one zbyt stabilnie,
jednak miałam nikłą nadzieję że Blair zdąży na czas i mnie uratuje w razie
czego. Może i się łudziłam, ale przynajmniej ta świadomość starczyła na kopniak
odwagi na czas misji. W połowie ( drugie piętro) postanowiłam trzymać się
zasady „Byle nie patrzeć w dół”.
Kiedy
zmachana dotarłam na szczyt moja towarzyszka siedziała ze spuszczonymi nogami z
krawędzi budynku i majtała nimi jakby brodziła nogami w baseniku dla dzieci.
Zdążyła rozłożyć już sprzęt w postaci lunety, czterech lornetek ustawionych na
stojakach w czterech różnych stronach świata oraz kamery przemysłowej
umieszczonej na parapecie z piętro niżej.
- Mam
jedzenie.- uśmiechnęła się na mój widok.- No i kompocik. Chcesz?
Oferta
kompociku przekonała mnie ostatecznie.
Blair wyjęła
ze swojej torby cały szwedzki bufet. Znajdowały się tam kanapki, sandwiche,
jeden hot dog, jogurcik oraz owoce. Zauważyłam także kątem oka znajdujący się w
plecaku koc, poduszkę oraz składaną parasolkę. Kimkolwiek byli jej rodzice
musieli naprawdę dbać o córkę.
- Masz
chrum… kochanych… mniam… rodziców…- zauważyłam z pełnymi ustami.
Piętnastolatka
zmarszczyła brwi.
- Hmm… tak,
są kochani. Ale nie są moimi rodzicami.
Niemal
zachłysnęłam się żarciem. Popełnić taki nietakt?
- Jak to?
- Po
prostu.- wzruszyła ramionami.- Byli przez jakiś czas, potem puff…!- wykonała
bliżej nieokreślony gest dłońmi imitujący wybuch.- I nie ma. Ale Sofia i
Tristian bardzo starają się mi ich zastąpić. Wiedzą dokładnie do jakiego
oddziału należę, ponieważ sami współpracują z Wiktorem. To jakaś ich dalsza
rodzina czy coś… . Co noc Sofia przygotowuje mi wałówę i często dzwoni. Obawia
się o mnie, mimo że wie, że umiem się obronić. Zapisali mnie nawet do
psychologa, ale dawał mi jakieś dziwne tabletki przez które chciało mi się spać
więc przerwali. Mam dobrą rodzinę.
Zamyśliłam
się. Czy to przez brak rodziców Blair oszalała? Czy ten wypadek ma coś
związanego z jej rodziną i cyrkiem? Wolałam nie rozdrapywać starych ran…
dziewczynka najwyraźniej starała się zapomnieć.
- No ale to
nie zmienia faktu że wiele osób uważa mnie za wariatkę…- ciągnęła nieprzerwanie
żując bułkę.- Jestem szczęśliwa ze swoją hmm… chorobą, znaczy… da się znieść. Sprawia
że zapominam o starym życiu. Czasem jest gorzej i wtedy trudno patrzeć mi w
zmęczone oczy Sofii. Czasem bez jej wiedzy biorę tabletki. Czasem wsłuchuje się
w głosy i z nimi rozmawiam a czasem modlę się by odeszły. Czasem odchodzą,
czasem nie. A ty?- spytała.- Też miewasz wrażenie że całkowicie oszalałaś?
Zamyśliłam
się. Odpowiedź wydawała się oczywista- raczej byłam trzeźwo myślącą osobą.
Jednak ostatnimi czasy…
- Tak.-
rzekłam z dumą.- Też słyszę głosy, widuję cienie. Panicznie boje się o moją
rodzinę, budzę się w nocy i nie mogę spać bo czuje na sobie czyjeś spojrzenie.
-
Zrymowałaś!- wykrzyknęła Blair po czym zaczęłyśmy się śmiać.
Sielankę
przerwała poważnie wyglądająca mina piętnastolatki. Tym razem to nie była
zwykła zmiana nastroju. Dziewczyna pociągnęła nosem dwa razy po czym szybko
rzuciła się w stronę plecaka wyjmując telefon i wystukując nieznany mi numer.
Znajomy głos po drugiej stronie odebrał po pierwszym sygnale.
- Są.
- Jaki
czas?- spytał zaniepokojony Jack.
- Z dziesięć
minut przy północnym wietrze.
- Dobra.
Jeżeli coś jej się stanie…- to ostatnie zabrzmiało jak groźba.
- Wiem.
- Uważaj też
na siebie.
- Dobra. –
odparła cierpko dziewczynka jak gdyby kazano jej wykonywać jakieś dodatkowe
obowiązki i rozłączyła się.
Rzuciła mi w
dłonie latarkę i poleciła:
- Po dwa
mrygnięcia w stronę szkoły, domu Lucy, sklepu i lasu. Ja zadzwonię do dwójek.
Będziemy mieli gości- rzekła z nieukrywanym entuzjazmem.
Zrobiłam co
mi kazała w najlepszej wierze. Przecież to nie mógł być pierwszy raz kiedy koszmary
zjawiły się w mieście… Prawda?
- Co teraz?-
spytałam, czując buzującą adrenalinę w moich żyłach.
- Zdejmuj
rękawiczki.- mrugnęła Blair w moją stronę z uśmiechem.- Postrzelamy do kaczek.
Ponownie
usłuchałam. Moje dłonie, całkowicie już pokryte szronem migotały w blasku
księżyca. Spojrzałam w górę, wprost na mego stróża. „Jeżeli jesteś tam, daj mi
tyle energii bym mogła ochronić i siebie i Blair.”- poprosiłam. Naturalnie,
moje błagania zostały wysłuchane i spełnione nawet z nawiązką, ale o tym jeszcze
nie wiedziałam.
Piętnastolatka
chwyciła za lornetkę i wypatrywała ze skupieniem. Mi pozostały tylko oczy,
ponieważ jeżeli chwyciłabym urządzenie, to natychmiast zamarzłoby. Musiałam się
pilnować.
Długo nie
czekałyśmy, chociaż wydawało się że moja towarzyszka zaczynała się już
niecierpliwić.
- Są.-
syknęła uradowana i wskazała mi dłonią ciemny punkt blisko szkoły. Przypominał
on trochę wychudzonego, majestatycznego konia, wykonanego z czarnego, sypkiego
czegoś. Jego ślepia świeciły jednak na pomarańczowo, a ogół wyglądał naprawdę
przerażająco. Wzdrygnęłam się.
Kątem oka
zauważyłam, że Blair właśnie przygotowywała swoje noże. Już rozumiałam czemu je
ostrzyła- „piasek” z którego zostały wykonane koszmary musiał nieźle tępić
ostrza.
- Nie mogę
się doczekać!- pisnęła dziewczyna, przy okazji otwierając fantę i biorąc łyka.
- Hmm…
Blair… czy kiedykolwiek miałaś do czynienia z fizyczną formą koszmarów?-
spytałam nieśmiało. To zdanie zabrzmiało zbyt mądrze jak na osobę która
dowiedziała się o Mroku pięć minut temu.
- Oczywiście
że tak!- odparła znużona, jakbym zapytała o kolor bezchmurnego nieba.- To
niezwykle relaksujące. Z resztą sama się przekonasz… Tylko idź na całość!-
przykazała.
Nie
zamierzałam się ograniczać. Na pewno nie dziś! Kilka metrów przed nami nagle
świsnęła strzała. Koszmar czyhający na sposobność by wśliznąć się do domu Lucy
oberwał od samej jego właścicielki. Zauważyłam także kilka pomniejszych
zbliżających się właśnie do nas.
- Zbliżają
się- rzekłam rzeczowym tonem.
- Pobaw się
z nimi, a ja zajmę się tymi od południa.- poprosiła uprzejmie cyrkówka,
zbierając kilkadziesiąt noży do torby a jeden oddając mi do ręki.- Proszę,
gdyby coś Ci nie wyszło. Możesz go zatrzymać.
- Dziękuję.-
uśmiechnęłam się, ale ona tego nie widziała. Wykonując gwiazdę a potem salto błyskawicznie znalazła
się po drugiej stronie budynku.
Nie miałam
określonego planu, zdawałam się na instynkt. Wyciągając prawą dłoń w kierunku
jednego z koni strzeliłam w niego błękitnym promieniem, który natychmiast go
rozproszył. Drugiego, nieco większego załatwiłam podobną techniką, ale złych
snów napierało coraz więcej. Jednemu na drugiej niemal udało się na mnie
naskoczyć, ale w porę zareagowała Blair, przeszywając go na wylot jednym ze
swych noży.
- Nie
przejmuj się! Idzie ci świetnie!- dopingowała widząc znużenie na mojej twarzy.
Dziękowałam Bogu, że wartę pełnie właśnie z Blair.
Nagle zza
rogu wyłonił się koszmar-monstrum. Wielkością przypominał ciężarówkę, i to
jedną z tych naprawdę dużych. Szedł
prosto na dom Lucy. Musiałam jakoś zareagować, byłam pewna że nie Jack i ruda
nie poradzą sobie sami! Postanowiłam nie absorbować jakoś specjalnie mojej
towarzyszki na którą wrogowie napierali dosłownie ze wszystkich stron. Skupiłam się czując, że księżyc czuwa nade mną
i wytworzyłam najsilniejszy promień na jaki było mnie stać. Potwór oberwał
naprawdę mocno, jednak się nie wycofał ani nie rozpłynął. Na szczęście udało mi
się odwrócić jego uwagę na tyle aby odpuścił sobie sektor Frosta. Postanowiłam
uderzyć ponownie, tym razem mocniej. Dałam z siebie wszystko, ale moje starania
znów nie przyniosły większego skutku, może po za tym że koszmar obrał sobie
inny cel- mnie.
Strzelałam w
niego bez ustanku, najmocniej jak umiałam, pozostawałam jednak bezsilna. Nagle
postać młodego chłopaka o białych włosach i niebieskiej bluzie wybiegła zza
rzeczonego domu. W dłoni dzierżył laskę z której strzelał do monstrum niczym z
karabinu.
- Jack!-
wrzasnęłam. Co za dureń! Ja tutaj ratuje mu tyłek, a ten nie dosyć że opuszcza
swój posterunek to jeszcze bierze na siebie to c o ś . Nie byłam w stanie go zostawić. Nie
miał najmniejszych szans.
- Blair,
Frosta atakują potwory!- krzyknęłam spanikowana.- Wiem że to nieodpowiedzialne,
ale muszę mu pomóc!
Dziewczynka
na chwilę przestała miotać ostrzami. Spojrzała mi prosto w oczy po czym
uśmiechnęła się.
- Biegnij.-
rzekła i objęła stanowisko pośrodku budynku.
Nie miałam
czasu na podziękowania. Schodząc, a właściwie zbiegając z dachu budynku przez
umysł przecieła mi się myśl, że taka właśnie mogła być Blair gdyby nie spotkało
ją tyle nieszczęść. Mogła być spokojna,
kochająca… szczęśliwa. Kiedy stanęłam bezpiecznie na ziemi ruszyłam
sprintem przed siebie. Frost biegł z nim w stronę marketu spożywczego, tak więc
tam musiałam się udać. Biegłam ile sił w nogach, ile tchu w płucach. Kiedy w
końcu dotarłam na miejsce Jack znajdował się w sytuacji krytycznej- przyparty
do muru, strzelał tak mocno jak mógł, ale próżne były jego starania.
- Hej ty!-
zdyszana krzyknęłam.
- Elsa?-
zdziwił się skrajnie wykończony. Zignorowałam go.
Wytworzyłam
najsilniejszy promień na jaki było mnie stać. Czułam że nie poradzę, ból
rozrywał po kolei wszystkie moje mięśnie. Nie ma co, przepuklina murowana. Moc
była dla mnie za silna, jednak udało mi się osłabić potwora na moment. Zrobiło
mi się duszno i zakręciło w głowie pod koniec, jednak Frost stanął już po mojej
stronie. Z jego pomocą udało mi się w końcu rozproszyć koszmar.
- Ju-hu!-
wykrzyknął euforycznie chłopak.- Udało nam się! Daliśmy radę! A Ty…- spojrzał
mi w oczy głęboko.- Ty mnie uratowałaś… Byłaś niesamowita!
- Taak…-
mdliło mnie, świat nieustannie wirował a nogi uginały się ze zmęczenia. Jakimś
cudem zdobyłam się jednak na uśmiech i dobrą grę aktorską. – Ty też byłeś
świetny.
- Dzięki.-
Jack posłał mi zawadiacki uśmiech.- Ma się to coś.
- Powinniśmy
wracać na stanowiska.- zauważyłam powoli dochodząc do siebie.
- Masz
rację.- przytaknął przyjaciel i ruszyliśmy, starając się po drodze ostrzelać
pomniejsze potwory.
Tak bardzo
zatraciłam się w walce, że przez przypadek wpadłam na bruneta znanego mi z
zajęć, i to z takim impetem, że gdyby nie Frost przewróciłabym się.
- Woah!-
znajomy- nieznajomy odsunął się kilka kroków wstecz, ręce podniósł w geście „co
złego to nie ja”.- Przepraszam, zagapiłem się.
- Nic Ci nie
jest?- zapytał mnie Jack.
- Nic, nic…-
skłamałam, ponieważ wyraźnie czułam jak coś przestawiło mi się w nadgarstku
lewej dłoni.
- Powinieneś
bardziej uważać, s z c z e g ó l n i e
należąc do O.S.- warknął białowłosy do bruneta.
- Ty
również, nowy.- odwarknął tamten w odpowiedzi.
- Cholera,
Jack, nie mamy na to czasu!- wybuchłam.
- Noc
jeszcze młoda…- zażartował nieznajomy. – Tak szybko to się one stąd nie zmyją.
Jestem Nikolas. Kłaniam się nisko.- dodał po chwili i rzeczywiście się ukłonił.
Prychnęłam z
zażenowaniem. „Świetnie! Kolejny kretyn, który nie zdaje sobie sprawy z powagi
sytuacji!” pomyślałam. Złapałam więc Frosta za kaptur i zaciągnęłam w stronę
jego sektora.
- Ał, ał,
ał, ał…- mówił tylko ciągnięty przez tą wkurzoną wersję mnie. Kiedy w końcu go
odstawiłam przed dom zdobyłam się na mały opierdziel.
- Jak tylko
spróbujesz wyjść mi z ukrycia jeszcze raz, osobiście dopilnuję tego żeby
znalazł się ktoś odważny na tyle by pofarbować ci włosy na różowo podczas snu.
Więc lepiej się pilnuj! Uhh…- odetchnęłam starając się opróżnić moje płuca ze
złości.
Jack stał
jeszcze chwilę w miejscu- co prawda nie oglądałam się za siebie, jednak
słyszałabym jego kroki- wydawało mi się że powiedział coś w stylu „Dla ciebie to nawet na zielono” albo „ Na
niebie znowu ono”, chociaż nie byłam pewna. Gnana poirytowaniem zamrażałam to co popadnie, nie zwracając nawet uwagi czy
było to koszmarem czy człowiekiem- jeżeli było zbytnio się zbliżało strzelałam
bez namysłu.
Na dach
opuszczonego budynku weszłam bez najmniejszego strachu, totalnie o nim
zapomniałam. Blair dalej wypatrywała potworów które jednak stopniowo zanikały,
uciekały.
- Dobrze że
jesteś.- stwierdziła wciąż wpatrując się w niebo ze skupieniem. Na jej twarzy
malowała się niepokojąca satysfakcja. - Twój telefon dzwonił już chyba z pięć
razy.
„O kurczę.”
Rzuciłam się
w stronę torby. Po krótkich poszukiwaniach wyjęłam moją cegłę. Zegar wskazywał
3:45. Ciotka musiała się nieźle denerwować. Sprawdziwszy nieodebrane połączenia
bardzo się zdziwiłam- dzwoniła do mnie tylko Ania. Czy możliwe jest by… Rita…
nie ma opcji, przecież wiedziałabym gdyby przytrafiło jej się coś niedobrego…
Wiedziałabym pierwsza… Na pewno…
- Wiesz może
coś o jakichkolwiek wypadkach dzisiejszej nocy?- spytałam piętnastolatkę
drżącym głosem.
- Nie.-
wzruszyła ramionami obojętnie, dalej wypatrując. – Byłam tutaj cały czas, z
Tobą.
Czyli wciąż
wiedziałam tyle co nic. Wzięłam głęboki wdech po czym wybiłam numer siostry.
- GDZIE TY
JESTEŚ? CO SIĘ DZIEJE? GDZIE CIOTKA I KIEDY ZAMIERZASZ SIĘ W KOŃCU POJAWIĆ?-
skrzywiłam się, słysząc wściekły ton głosu młodej. Już miałam odpowiedzieć,
kiedy Blair zmaterializowała się obok i zabrała mi telefon.
- Cześć
kochanie…- zaczęła wyjątkowo dorosłym tonem, całą sobą wczuwając się w rolę.-
Jestem instruktorką SKS-ów. Chciałam tylko przekazać żebyś się nie denerwowała,
z Elsą wszystko w porządku. Cały czas wyrywa mi się do telefonu, bardzo chciała
do ciebie zadzwonić ale jak wiesz szkolny regulamin zabrania posiadania go na
terenie szkoły.- zachichotała w sposób typowy dla nauczycieli. „Jak ona to robi?”
- Zajęcia
potrwają do godziny 4:30, więc o piątej powinnaś odzyskać siostrę. Takie
sytuacje mogą się powtarzać, ponieważ wcieliłam El do drużyny siatkarskiej, a
godzina bierze się stąd że przylatuję tutaj specjalnie by szkolić Elsunie i jej
koleżanki aż z Danii.- znowu ten irytujący chichot- Sama rozumiesz…
Chwila
ciszy. Ania musiała oniemieć, mimo że historyjka była skrajnie naciągana. Całe
szczęście że Blair trafiła z SKS-ami i
siatkówką- był to jedyny sport w którym byłam w miarę dobra.
- Rozumiem…-
wyszeptało maleństwo po chwili.- Mogę ją prosić na chwilę do telefonu?
Nastolatka
spojrzała na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami.
- Obawiam
się że to nie możliwe, dziewczynki są właśnie w trakcie gry.- tłumaczyła
nieznużenie piętnastolatka.- Ale porozmawiacie sobie już za godzinkę dobrze?
- Okey. Życzę dobrej nocy.
- Dobranoc,
kochanie. – i rozłączyła się.
- Dzięki
Blair.- odetchnęłam z ulgą.
Dziewczyna
zamrugała i w ćwierć sekundy wróciła dawna, szalona Blair.
- Nie ma
sprawy!- rzekła przeciągając się.- Warta z tobą jest naprawdę zabawną sprawą! I
jeszcze te wszystkie koszmary… bawiłam się przednio!- stwierdziła chichocząc
niczym mała dziewczynka przy stoisku z watą cukrową.
***
Może i rozdział krótszy niż poprzedni, ale wiele się w nim dzieje :). Mam nadzieję że przed powrotem do domu z wakacji zdąrze napisać jeszcze jeden albo dwa. Napiszcie mi, proszę czy wolicie krótsze rozdziały częściej czy dłuższe rzadziej :). A, i następny one shot się planuję- macie może jakieś fajne, mroczne piosenki, jakieś inspirujące do pisania? Liczy się tekst :> Najlepiej mroooczny <3 .
Okey to by było na tyle .
Proszę uprzejmie o komy :3
S.Q.