Ok. Nie pytajcie dlaczego nagle przeskoczyłam z ciepłej i rodzinnej opowieści, do czegoś co próbuje być horrorem. Spokojnie nie zawieszam bloga, czy historii prowadzonej na nim.
Poczułam po prostu przypływ weny na horrorek, w disneyowskim wydaniu. Akcja ukazana w tym one shocie nie ma żadnego związku z akcją trwającą w rozdziałach tytułowej historii. Jak ktoś nie lubi opowieści z dreszczykiem to na luzie może sobie pominąć.
***Polecam włączyć tę oto piosenkę podczas czytania (jej tekst będzie się przewijał poniżej):
A, tekst piosenki należy do Nano Karin, a został napisany przez Pchełkę
***
Był zimny styczniowy wieczór. Jackson siedział właśnie pod ciepłym kocem przed kominkiem. Choroba zmogła go do tego stopnia iż podczas gdy rodzice i siostra zabawiali się w najlepsze na urodzinach cioci Katryn, on musiał pozostać w dworku, którego właściwie nie znał. Był wielki, nawet miał zadatki na pałac. Przypomniało mu sie nagle że podczas przedstawiania posiadłości rodzicom agent nieruchomości wspominał coś o historii tego miejsca. Podobno była to siedziba rodziny władcy małego państewka... Tylko jak ono się nazywało... Arendyle? Nerdel? Arendelle! Tak z pewnością tak się ono nazywało. W tamtych czasach budynek był znacznie większy, a do tego -naturalnie-piękniejszy i bardziej zadbany, 3/4 jednak pochłonął przeraźliwie zimny front, który pojawił się tak naprawdę znikąd. Fale niewyobrażalnie wielkich zamieci pochłonęły także całe państewko, skazując tym samym te tereny na całkowite wyludnienie.
Oczywiście Jackson wiedział że było to tylko głupie bajanie, ale to jeszcze nic. Mężczyzna wspominał również o zjawie białowłosej dziewczynki, którą powieszono właśnie tu, w ich ogródku utożsamiając jej osobę z tragedią jaka się tu wydarzyła. Wierzono, że przeklęła ona kraj i wszystkich jego mieszkańców, a tym samym była odpowiedzialna za wszelkie zniszczenia jakie wykonała zima. Dzisiaj można by to racjonalnie wytłumaczyć, ale kiedyś ludzie się gubili. W głębi serca chłopiec współczuł temu dziecku, tak okrutnego losu ale cóż... Po prostu miała pecha.
Nagle podmuch wiatru od frontu domu otworzył okno koło drzwi wejściowych z tak ogromnym impetem że chory niemal podskoczył. Opanowując oddech, włożył zimne stopy do papuci i niechętnie wygramolił się spod koca.
Na skórę wystąpiły mu dreszcze. Wierzchnią stroną dłoni dotknął czoła. Niedobrze, wygląda na to że zbiera mu się na gorączkę. Chwilę walczył z niedomykającym się, starym oknem, jednak w rezultacie udało się.
Zwycięsko, na tyle na ile pozwalała mu choroba zaśmiał się, po czym odchodząc już w stronę salonu usłyszał dźwięk... a właściwie dwa...
"Ding, Dong."
Żarówki niepokojąco zaczęły mrugać, aż w końcu całkiem zgasły. Został bez prądu. Świetnie.
Jackson niepewnie podszedł do drzwi i już chciał zerknąć przez judasza, kiedy coś go powstrzymało.
- Kto tam?- rzucił w przestrzeń.
Nie otrzymał odpowiedzi. Tylko ponownie rozbrzmiały po całej rezydencji dwa przeciągłe:
"Ding, Dong".
Chłopiec postanowił jednak przełamać strach, który przyszedł tak naprawdę nie wiadomo skąd. Sięgnął ręką do judasza, odchylił pokrywkę i kiedy tylko wspiął się na czubki palców u stóp by zajrzeć... rozpętało się piekło.
Dzwonek, najpierw z polna powtórzył wgraną melodię, a potem jakby się zaciął, dźwięki nachodziły na siebie nieznośnie kalecząc słuch młodzieńca. Światła wcześniej zgaszone, na chwilę odzyskały złudne światło po czym żarówki kolejno zaczęły pękać.
Jedna... po... drugiej. Aż w końcu jedynym źródłem światła pozostał kominek stojący w salonie.
Człowieczek stał, niczym sparaliżowany. Coś w tym momencie w nim pękło. Przypomniał sobie nagle słowa agenta nieruchomości i prędko tego pożałował. Był na skraju wytrzymałości. Dzieła dopełnił kolejny odgłos dzwonka.
"Ding, Dong".
Nim zdążył się powstrzymać, jego usta wykrzyknęły niczym porażone:
- Co ty tutaj robisz?!!
Ku zaskoczeniu Jacksona, odpowiedział mu przytłumiony, dziewczęcy głosik, delikatny niczym szept, lecz mrożący krew w żyłach:
" Przyszłam się pobawić... "
Po twarzy chorego spłynęły nurtem łzy strachu i desperacji. Nie czuł w ogóle swojego ciała, władzę przejęły emocje. Powoli, spokojnie podszedł do drzwi.
- Ale czemu w moim domu...- pisnął, nie wiedząc co ma czynić. Nagle jego uwagę przykuły grube zasłony, chroniące go przed tym kimś, lub raczej.. czymś co stało teraz na dworze.
*Ding Dong*
"Nie mów nic nikomu"- rzekło błagalnym głosem, tylko z pozoru niewinnym, o czym miał się zaraz przekonać Jackson. Po chwili ciszy, cały dworek zadrżał w posadach.
"Szybko, drzwi otwieraj!!!"- wrzeszczała zjawa kobiecym głosem waląc pięściami w drzwi, tak mocno, że nastolatek myślał że za chwile je wyważy.
"Nie zostawiaj mnie na... m-m-mroziee!!!"- załkała.
Ten ostatni krzyk jakby wybudził chłopca z przedziwnego letargu. Jakaś część, nawet nie wiedział czy jego, kazała mu sprawdzić, kto i czy w ogóle tam jest. Może to jakiś głupi żart członków rodziny? A może tylko zwykły koszmar?
"Zerkasz zza zasłony...
Widok mrozi Ci krew w żyłach...
Cofasz się, spłoszony..." - szept dziewczyny odbijał się o ściany jego czaszki niemiłosiernie. Jedno jednak musiał mu przyznać- było dokładnie tak, jak ów niechciany dźwięk mówił. Jeżeli chciał przetrwać, musiał grać w te grę- nie miał już żadnych wątpliwości.
- Ma głupota mnie zgubiła...- dokończył rymowankę, po czym ruszył pędem w stronę schodów, jak najdalej od drzwi. Zamierzał ukryć się do świtu w którymś z nieznanych pokoi, przeczekać to, nikomu nie otwierać.
Nagle, nie wiedząc jakim cudem, zamek drzwi zaskrzypiał.
*Ding, dong*
"Wchodzę już do środka"- zachichotała zjawia. Jej lekkie kroki niosły się echem, tnącym spokój domownika, tnącym jego zdrowie psychiczne. Chłopiec powoli popadał w obłęd.
- Co będziemy robić?- przystanął, nieco zaintrygowany słowami dziewczyny.
"W chowanego się pobawmy"- ta również przystała.
" *Ding, Dong* a zwyczajem dawnym
Ty się chowasz pierwszy"
- Tylko proszę nie podglądaj.- odkrzyknął, i ruszył najszybciej jak mógł najdalej, gdzieś w naj miej znany zakątek. Tak, by on sam nie wiedział jak wrócić.
- Odgłos moich kroków, słychać chyba w calym domu...
Wbiegnąwszy na ostatnie piętro, ukrył się w ostatnim pokoju po lewej zasłonił okna i wszedł do szafy.
- Modlę się w półmroku, żeby ktoś mi wreszcie pomógł.- teraz tylko to tak naprawdę mu zostało. Nie mógł już nic zrobić, tylko czekać na pomoc, która z resztą nie nadchodziła.
A któż nadchodził? Hmm... Z tego co wiedział, tylko mała, białowłosa, nieunikniona śmierć. Natychmiastowo, niczym na potwierdzenie jego beznadziejnej sytuacji, rozbrzmiał rechot:
" Nie, nie... nie ukryjesz się..."
W głowie Jackson miał tylko jedną myśl... "Niech nie znajdzie mnie". Szepty coraz bardziej zbliżały się do miejsca jego pobytu. Tak samo jak i kroki, i rechot. I te przeraźliwie ogromne, czarne jak smoła, puste oczy.
Wiedział że ONA coraz bardziej się zbliża. Słyszał trzaskanie drzwi, zgrzyt zamków. Nagle kroki ucichły, tuż przed drzwiami kryjówki. Młodzieńcowi serce biło jak oszalałe. Wiedział co to oznacza. Uniósł głowę wysoko, w oczekiwaniu na to co nieuchronne.
" *Stuk, puk* Stoje przed pokojem,
Wiem że się tam kryjesz!
Tylko tutaj nie szukałam"
Ciche skrzypienie oznajmiało, że oto nadchodził jego koniec. Po policzkach spływały mu ciepłe łzy, rękę przyłożył sobie do buzi, by nie krzyczeć za głośno.
Delikatne stąpania i lekkie przesuwanie poszczególnych przedmiotów znaczyło poszukiwania jego osoby, kontynuowane przez ten nieokreślony byt.
"Stuk, puk, drżę z radości cała!
Gdzie też się schowałeś?
Naszej gry się zbliża koniec!"
O tym ostatnim, wiedział aż za dobrze. Próbował ukoić łkanie, uspokoić przyspieszony oddech. Próbował umrzeć sam- z dumą, z honorem. Jednak nic to nie dawało... Tam na zewnątrz stała jego zabójczyni. W końcu tak czy inaczej go znajdzie.
"Zerkam więc pod łóżko.
Ach, te próby są pocieszne!
Gdyż Twoje serduszko,
Jasno daje znak gdzie jesteś!"
Nie było odwrotu. Zamknął oczy chcą uniknać tego okropnego widoku. Psychodeliczny uśmiech, blada cera i jeszcze jaśniejsze włosy, czarna sukienka żałobna z wyszytą niebieską nicią imieniem "Elsa". Szafa rozsunęła się, ukazując to przerażające oblicze.
"Ding dong, Tutaj chowasz się!"
Elsa złapała Jacksona mocno za szyje, unosząc niczym szmacianą lalkę- zabawkę.
"Nie dotykaj mnie"- wychrypiał.
"Ding, dong karą będzie śmierć."- uśmiechnęła się złowieszczo dziewczyna, chcąc zadać ostateczny cios.
I nagle, patrząc wzajemnie w swoje oczy, coś zrozumieli. On otworzył szerzej oczy, z zaskoczenia, Ona zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc.
- Wiesz, z nikim nie grało mi się tak dobrze jak z Tobą.- orzekła głosem dziecka, które musi wypełnić jakiś uciążliwy obowiązek, narzucony przez rodziców. - Dlatego mam nadzieję że zrozumiesz...
Kiedy puściła Jacksona ten się nie poruszał. Leżał, niczym szmaciana zabawka, którą w istocie był, przynajmniej dla Elsy. Stala jeszcze nad nim chwilę, wpatrując się. Ale umarł, to było oczywiste. Zasmucona oddaliła się w stronę drzwi. Kiedy nagle usłyszała wdech.
Chłopiec żył. Wyglądał zupełnie jak Ona.
Ten sam psychodeliczny uśmiech, blada cera i jeszcze jaśniejsze włosy. W świetle prawa umarł bardzo dawno, jednak jakimś cudem wędruje z dziewczynką po dziś dzień.
Zastanów się więc, kiedy następnym razem usłyszysz przeciągłe, przyprawiające o gęsią skórkę:
"Ding, Dong"
Jedno jest pewne... ide wypier***** pier***** dzwonek do drzwi! I co wtedy? Zapuka? :D Ale koniec bardzo mi się spodobał ^^ Oczywiście muzyczka w tle sobie leci :> Świetny one-shot! Jeden z lepszych jakie w ogóle czytałam. Pozdrawiam i mnóóóstwo weny!!
OdpowiedzUsuń~Alissa
Superowy one shot!:-)♥♥♥
OdpowiedzUsuń