piątek, 22 stycznia 2016

#1 One shot * ~Ding, dong.~ *

Ok. Nie pytajcie dlaczego nagle przeskoczyłam z ciepłej i rodzinnej opowieści, do czegoś co próbuje być horrorem. Spokojnie nie zawieszam bloga, czy historii prowadzonej na nim. 
Poczułam po prostu przypływ weny na horrorek, w disneyowskim wydaniu. Akcja ukazana w tym one shocie nie ma żadnego związku z akcją trwającą w rozdziałach tytułowej historii. Jak ktoś nie lubi opowieści z dreszczykiem to na luzie może sobie pominąć. 
                                                                                 ***
Polecam włączyć tę oto piosenkę podczas czytania (jej tekst będzie się przewijał poniżej):
Nadmienię jeszcze tylko że to właśnie ona zainspirowała mnie do napisania tego one shota. Nie przedłużając, zaczynajmy...
A, tekst piosenki należy do Nano Karin, a został napisany przez Pchełkę
                                                                          ***
Był zimny styczniowy wieczór. Jackson siedział właśnie pod ciepłym kocem przed kominkiem. Choroba zmogła go do tego stopnia iż podczas gdy rodzice i siostra zabawiali się w najlepsze na urodzinach cioci Katryn, on musiał pozostać w dworku, którego właściwie nie znał. Był wielki, nawet miał zadatki na pałac. Przypomniało mu sie nagle że podczas przedstawiania posiadłości rodzicom agent nieruchomości wspominał coś o historii tego miejsca. Podobno była to siedziba rodziny władcy małego państewka... Tylko jak ono się nazywało... Arendyle? Nerdel? Arendelle! Tak z pewnością tak się ono nazywało. W tamtych czasach budynek był znacznie większy, a do tego -naturalnie-piękniejszy i bardziej zadbany, 3/4 jednak pochłonął przeraźliwie zimny front, który pojawił się tak naprawdę znikąd. Fale niewyobrażalnie wielkich zamieci pochłonęły także całe państewko, skazując tym samym te tereny na całkowite wyludnienie.
Oczywiście Jackson wiedział że było to tylko głupie bajanie, ale to jeszcze nic. Mężczyzna wspominał również o zjawie białowłosej dziewczynki, którą powieszono właśnie tu, w ich ogródku utożsamiając jej osobę z tragedią jaka się tu wydarzyła. Wierzono, że przeklęła ona kraj i wszystkich jego mieszkańców, a tym samym była odpowiedzialna za wszelkie zniszczenia jakie wykonała zima. Dzisiaj można by to racjonalnie wytłumaczyć, ale kiedyś ludzie się gubili. W głębi serca chłopiec współczuł temu dziecku, tak okrutnego losu ale cóż... Po prostu miała pecha.
Nagle podmuch wiatru od frontu domu otworzył okno koło drzwi wejściowych z tak ogromnym impetem że chory niemal podskoczył. Opanowując oddech, włożył zimne stopy do papuci i niechętnie wygramolił się spod koca.
Na skórę wystąpiły mu dreszcze. Wierzchnią stroną dłoni dotknął czoła. Niedobrze, wygląda na to że zbiera mu się na gorączkę. Chwilę walczył z niedomykającym się, starym oknem, jednak w rezultacie udało się.
Zwycięsko, na tyle na ile pozwalała mu choroba zaśmiał się, po czym odchodząc już w stronę salonu usłyszał dźwięk... a właściwie dwa...
"Ding, Dong."
Żarówki niepokojąco zaczęły mrugać, aż w końcu całkiem zgasły. Został bez prądu. Świetnie.
Jackson niepewnie podszedł do drzwi i już chciał zerknąć przez judasza, kiedy coś go powstrzymało.
 - Kto tam?- rzucił w przestrzeń.
Nie otrzymał odpowiedzi. Tylko ponownie rozbrzmiały po całej rezydencji dwa przeciągłe:
"Ding, Dong".
Chłopiec postanowił jednak przełamać strach, który przyszedł tak naprawdę nie wiadomo skąd. Sięgnął ręką do judasza, odchylił pokrywkę i kiedy tylko wspiął się na czubki palców u stóp by zajrzeć... rozpętało się piekło.
Dzwonek, najpierw z polna powtórzył wgraną melodię, a potem jakby się zaciął, dźwięki nachodziły na siebie nieznośnie kalecząc słuch młodzieńca. Światła wcześniej zgaszone, na chwilę odzyskały złudne światło po czym żarówki kolejno zaczęły pękać.
Jedna... po... drugiej. Aż w końcu jedynym źródłem światła pozostał kominek stojący w salonie.
Człowieczek stał, niczym sparaliżowany. Coś w tym momencie w nim pękło. Przypomniał sobie nagle słowa agenta nieruchomości i prędko tego pożałował. Był na skraju wytrzymałości. Dzieła dopełnił kolejny odgłos dzwonka.
"Ding, Dong". 
Nim zdążył się powstrzymać, jego usta wykrzyknęły niczym porażone:
- Co ty tutaj robisz?!!
Ku zaskoczeniu Jacksona, odpowiedział mu przytłumiony, dziewczęcy głosik, delikatny niczym szept, lecz mrożący krew w żyłach:
" Przyszłam się pobawić... "
Po twarzy chorego spłynęły nurtem łzy strachu i desperacji. Nie czuł w ogóle swojego ciała, władzę przejęły emocje.  Powoli, spokojnie podszedł do drzwi.
 - Ale czemu w moim domu...- pisnął, nie wiedząc co ma czynić. Nagle jego uwagę przykuły grube zasłony, chroniące go przed tym kimś, lub raczej.. czymś co stało teraz na dworze.
*Ding Dong*
"Nie mów nic nikomu"- rzekło błagalnym głosem, tylko z pozoru niewinnym, o czym miał się zaraz przekonać Jackson. Po chwili ciszy, cały dworek zadrżał w posadach.
"Szybko, drzwi otwieraj!!!"- wrzeszczała zjawa kobiecym głosem waląc pięściami w drzwi, tak mocno, że nastolatek myślał że za chwile je wyważy.
"Nie zostawiaj mnie na... m-m-mroziee!!!"- załkała.
Ten ostatni krzyk jakby wybudził chłopca z przedziwnego letargu. Jakaś część, nawet nie wiedział czy jego, kazała mu sprawdzić, kto i czy w ogóle tam jest. Może to jakiś głupi żart członków rodziny? A może tylko zwykły koszmar?
"Zerkasz zza zasłony...
Widok mrozi Ci krew w żyłach...
Cofasz się, spłoszony..." - szept dziewczyny odbijał się o ściany jego czaszki niemiłosiernie. Jedno jednak musiał mu przyznać- było dokładnie tak, jak ów niechciany dźwięk mówił. Jeżeli chciał przetrwać, musiał grać w te grę- nie miał już żadnych wątpliwości.
- Ma głupota mnie zgubiła...- dokończył rymowankę, po czym ruszył pędem w stronę schodów, jak najdalej od drzwi. Zamierzał ukryć się do świtu w którymś z nieznanych pokoi, przeczekać to, nikomu nie otwierać.
Nagle, nie wiedząc jakim cudem, zamek drzwi zaskrzypiał.
*Ding, dong*
"Wchodzę już do środka"- zachichotała zjawia. Jej lekkie kroki niosły się echem, tnącym spokój domownika, tnącym jego zdrowie psychiczne. Chłopiec powoli popadał w obłęd.
- Co będziemy robić?- przystanął, nieco zaintrygowany słowami dziewczyny.
"W chowanego się pobawmy"- ta również przystała.
" *Ding, Dong* a zwyczajem dawnym 
Ty się chowasz pierwszy" 
- Tylko proszę nie podglądaj.- odkrzyknął, i ruszył najszybciej jak mógł najdalej, gdzieś w naj miej znany zakątek. Tak, by on sam nie wiedział jak wrócić.
- Odgłos moich kroków, słychać chyba w calym domu...
Wbiegnąwszy na ostatnie piętro,  ukrył się w ostatnim pokoju po lewej zasłonił okna i wszedł do szafy.
- Modlę się w półmroku, żeby ktoś mi wreszcie pomógł.- teraz tylko to tak naprawdę mu zostało. Nie mógł już nic zrobić, tylko czekać na pomoc, która z resztą nie nadchodziła.
A któż nadchodził? Hmm... Z tego co wiedział, tylko mała, białowłosa, nieunikniona śmierć. Natychmiastowo, niczym na potwierdzenie jego beznadziejnej sytuacji, rozbrzmiał rechot:
" Nie, nie... nie ukryjesz się..."
W głowie Jackson miał tylko jedną myśl... "Niech nie znajdzie mnie". Szepty coraz bardziej zbliżały się do miejsca jego pobytu. Tak samo jak i kroki, i rechot. I te przeraźliwie ogromne, czarne jak smoła, puste oczy.
Wiedział że ONA coraz bardziej się zbliża. Słyszał trzaskanie drzwi, zgrzyt zamków. Nagle kroki ucichły, tuż przed drzwiami kryjówki. Młodzieńcowi serce biło jak oszalałe. Wiedział co to oznacza. Uniósł głowę wysoko, w oczekiwaniu na to co nieuchronne.
" *Stuk, puk* Stoje przed pokojem, 
Wiem że się tam kryjesz!
Tylko tutaj nie szukałam"
Ciche skrzypienie oznajmiało, że oto nadchodził jego koniec. Po policzkach spływały mu ciepłe łzy, rękę przyłożył sobie do buzi, by nie krzyczeć za głośno.
Delikatne stąpania i lekkie przesuwanie poszczególnych przedmiotów znaczyło poszukiwania jego osoby, kontynuowane przez ten nieokreślony byt.
"Stuk, puk, drżę z radości cała!
Gdzie też  się schowałeś?
Naszej gry się zbliża koniec!"
O tym ostatnim, wiedział aż za dobrze. Próbował ukoić łkanie, uspokoić przyspieszony oddech. Próbował umrzeć sam- z dumą, z honorem. Jednak nic to nie dawało... Tam na zewnątrz stała jego zabójczyni. W końcu tak czy inaczej go znajdzie.
"Zerkam więc pod łóżko.
Ach, te próby są pocieszne!
Gdyż Twoje serduszko, 
Jasno daje znak gdzie jesteś!"
 Nie było odwrotu. Zamknął oczy chcą uniknać tego okropnego widoku. Psychodeliczny uśmiech, blada cera i jeszcze jaśniejsze włosy, czarna sukienka żałobna z wyszytą niebieską nicią imieniem "Elsa". Szafa rozsunęła się, ukazując to przerażające oblicze.
"Ding dong, Tutaj chowasz się!"
Elsa złapała Jacksona mocno za szyje, unosząc niczym szmacianą lalkę- zabawkę.
"Nie dotykaj mnie"- wychrypiał.
"Ding, dong karą będzie śmierć."- uśmiechnęła się złowieszczo dziewczyna, chcąc zadać ostateczny cios.
I nagle, patrząc wzajemnie w swoje oczy, coś zrozumieli. On otworzył szerzej oczy, z zaskoczenia, Ona zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc.
- Wiesz, z nikim nie grało mi się tak dobrze jak z Tobą.- orzekła głosem dziecka, które musi wypełnić jakiś uciążliwy obowiązek, narzucony przez rodziców. - Dlatego mam nadzieję że zrozumiesz...
Kiedy puściła Jacksona ten się nie poruszał. Leżał, niczym szmaciana zabawka, którą w istocie był, przynajmniej dla Elsy. Stala jeszcze nad nim chwilę, wpatrując się. Ale umarł, to było oczywiste. Zasmucona oddaliła się w stronę drzwi. Kiedy nagle usłyszała wdech.
Chłopiec żył. Wyglądał zupełnie jak Ona.
Ten sam psychodeliczny uśmiech, blada cera i jeszcze jaśniejsze włosy. W świetle prawa umarł bardzo dawno, jednak jakimś cudem wędruje z dziewczynką po dziś dzień.
Zastanów się więc, kiedy następnym razem usłyszysz przeciągłe, przyprawiające o gęsią skórkę:
"Ding, Dong"
 

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Rozdział 1. "Jesteś moim Aniołem Stróżem?"

Elsa popatrzyła na Mercy z miłością. Ta malutka twarzyczka wyrażała tyle ciepłych emocji. Zadarty nosek i brązowe oczka dziewczynka odziedziczyła po matce, jednak delikatne rysy twarzy z pewnością były ojca. Brązowe kosmyki włosów delikatnie łaskotały dziewczynę w nos, gdy ta nachyliła się by przytulić kuzynkę.
"Merucha powinna na zawsze taka pozostać." pomyślała białowłosa, wypuszczając kruszynę z rąk niczym delikatnego motylka.
Kiedy tylko postawiła dziewczynkę na ziemi, ta natychmiast uciekła szerokim korytarzem do salonu, skąd dochodziły dźwięki włączonego telewizora. Już od progu widać było porozrzucane lalki i ich sukienki, miniaturowe grzebienie i uczulające kosmetyki. W powietrzu unosił się zapach pierniczków i ciasteczek, a dom rozświetlony był ciepłym światłem i promieniującą od niego piękną, rodzinną energią.
Szesnastolatka rozejrzała się. Salon witał domowników wysłany czerwoną, grubą wykładziną a jego ściany zostały pokryte purpurą i wieloma zdjęciami rodzinnymi. Tuż obok drzwi stal wieszak na przemoczone kurtki i szafa, a gdyby ktoś nie daj Boże zapomniał wytrzeć nóg na zewnątrz, w progu została umiejscowiona wycieraczka z napisem "Home Sweet Home.".  Na przeciw wejścia do kuchni na drobnym podeście miały miejsce pomalowane na biało, drewniane schody. Lampy kładły na nich swe światło, jednak od pierwszego piętra bił mrok. Na wprost wejścia można było zauważyć część salonu a w nim brązową, obitą w skóropodobny materiał kanapę oraz drewnianą, wymytą podłogę okrytą z lekka dywanem w tzw. farfocle, waniliowego koloru.
Nastolatka nie mogła uwierzyć. A więc to teraz jej dom? Jest... cudowny! Nie dorównywał on oczywiście przytulnej rezydencji na przedmieściach, oraz małemu ogródkowi w którym zwykle czas spędzała mama. Nie mógł nawet konkurować z ciepłymi dłońmi, podtrzymującymi ją gdy upadała, z cichymi słowami otuchy gdy coś nie wychodziło... Z tymi pocałunkami na dobranoc... I z ich wspólnym pokojem.
W oczach Elsy wezbrały łzy. Ale nie mogła się teraz poddać! Na pewno nie przy Ani. Z resztą, gdzie mogło być im lepiej?
Nagle coś sobie przypomniała. Natychmiast, gwałtownym ruchem ściągnęła z prawej dłoni rękawiczkę. To co ujrzała, przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Odkąd pamiętała, szron pojawiał się tylko na koniuszku małego palca, tak jakby wnętrze jej dłoni zamarzało. Nie było to uciążliwe, po prostu zbyt niecodzienne i kretyńskie by się z tym odnosić. Nigdy nie powiedziała o tym rodzicom, ale oni chyba i tak wiedzieli. Teraz jednak mroźny wzór pokrywał cały jej palec wskazujący. Musi się uspokoić! To zawsze działało... Dziewczyna nigdy nie rozumiała dlaczego tak jest. Nawet nie dociekała do tego. Po prostu taka była.
Potężny wdech i lekki wydech. Białowłosa postanowiła zająć swoje myśli.
Odwróciła się w stronę Ani która bardzo powoli, można nawet powiedzieć że ociężale rozbierała się z szmaragdowego płaszcza. Jej twarz nie wyrażała zupełnie nic. Radość tryskająca z niej kiedy ściskała małą Mercy spłynęła niczym deszcz po kaczce. Rudasek był zatroskany i smutny. Jednak gdy tylko zauważyła wzrok starszej siostry, uśmiechnęła się sztucznie nie dając nic po sobie poznać.
Elsa bardzo chciała w to uwierzyć. Podeszła powoli do swojej siostry i objęła ją opiekuńczo.
- I jak Ci się podoba nasz nowy dom?- spytała całując siostrzyczkę w czoło i mierzwiąc jej niesforne pukle włosów.
- Jest fajny.- odrzekła Anna, ale jakoś bez przekonania. Szesnastolatka zmarszczyła brwi.
- Rozumiem że jest Ci ciężko, z resztą tak jak mi...- zaczęła cichutko, przytulając dziewczynę jeszcze bardziej.- Ale jeśli będziemy trzymać się razem...
- Tak, tak...- rudowłosa wyrwała się z siostrzanego uścisku. Po chwili milczenia odwróciła się i chwyciła Elsę za ręce, starannie unikając przenikliwego spojrzenia niebieskich oczu, na których samą myśl mróz kładł cień na jej sercu.
- Ten dom jest cudowny.- słowa wypływały z krtani wartko.- Cieszę się że tu jestem. Naprawdę, świetnie sobie radzę. Kocham Cię, Elso, ale musisz dać mi trochę czasu... Dać przywyknąć...
- Hmm.. wiesz co?- spytała rozmówczyni szukając kontaktu z oczyma Ani. - Ja myślę, że rzecz nie leży w "przywyknięciu".
- Może i dobrze myślisz.- wymruczała niewyraźnie w odpowiedzi.- Ty jesteś taka silna.- Para wielkich, błyszczących, zielonych oczu skierowała się odważnie w stronę tych niewyrażających nic, lodowatych, niebieskich. - Powinnam być taka jak ty!
- Ania, Elsa! Pierniczki zaraz będą gotowe!- dobiegł siostry nawołujący głos cioci Rity.
Chcąc, czy nie chcac dziewczęta przestąpiły próg kuchni.
Pomieszczenie było nieco małe, jednak ponad wszystko przytulne. Unoszący się w powietrzu zapach dopiero co upieczonych ciasteczek i względny bałagan nadawały mu jeszcze większego serca.
Ściany pokryte zostały jasną farbą, blaty miały drewnianą powierzchnię. Chyba tylko nad zlewem nie wisiała żadna szafka. Zupełnie na nic nie było miejsca! Tylko koło okna stał mały stoliczek z 3 krzesłami.
 - Siadajcie.- poprosiła ciocia. Niemal natychmiastowo wykonały polecenie.
Anna łamała sobie paznokcie pod stołem, Elsa wyjrzała przez okno. Świat powoli układał się do snu. Na rozłożystym dębie przy garażu brakowało liści, ziemia była szara, nieciekawa. Słońce chyliło się powoli za horyzontem, las kojąco szumiał. Wszystko to sprawiało, że dziewczyna coraz lepiej się tu czuła. Tak, to prawda- była skrajną introwertyczką. Nigdy nie chodziła na dyskoteki, nie całowała chłopaka. Hansa tylko czasem potrzymała za rękę, to wszystko. Ale nie przeszkadzało jej to, zupełnie tak jak dziwny mróz pojawiający się znikąd na jej dłoniach.
Nagle za plecami usłyszała trzask drzwi, tak głośny że aż podskoczyła w miejscu.
- Przepraszam, jeśli was przestraszyłam.- Rita spłonęła rumieńcem po czym ostrożnie niosąc talerz pełen ciepłych pierniczków ułożyła je na stole i usiadła w puste miejsce.- Faktycznie to miejsce po zmroku potrafi wprawić w zadumę ... zupełnie tak, jakby wszystko wokoło układało człowieka do snu. - przymknęła na chwilę oczy, jednak równie szybko wróciła do siebie.- Ale nie o tym chciałam z wami porozmawiać.
Anna przygryzła dolną wargę, Elsę przeszedł dreszcz. Obie wiedziały, że nie będzie to łatwa rozmowa.
- Moja siostra... była cudowną kobietą, a wasz ojciec wspaniałym mężczyzną. I wiem że to wszystko jest dla was jest nowe, ale mam wielką nadzieję że rozumiecie brak innych możliwości. Kiedy...- ciocia spuściła wzrok, żeby się uspokoić.- Kiedy dowiedziałam się, że... wasi rodzice...- przytknęła na moment wierzchnią część dłoni do ust.
- Piję do tego, że musiał być to dla was dużo większy wstrząs niż dla mnie. Jestem z was ponad wszystko dumna...- dodała Rita chwytając obie dziewczynki za ręce.-... że tak wspaniale sobie radzicie. Pamiętajcie że jesteśmy rodziną. Musimy się wspierać.
Anna spuściła wzrok.
"Rodzina... czy ja w ogóle jeszcze pamiętam co to znaczy?".
Po pysznych pierniczkach przyszedł czas na zakwaterowanie się w poszczególnych pokojach.
Ciocia zaprowadziła siostry na pierwsze piętro. Mimo iż schody wyglądały dość obskurnie, reszta prezentowała się zaskakująco dobrze!
Po stopniach wchodziło się na szeroki, długi korytarz zakończony białymi, łukowatymi drzwiami balkonu. Podłoga pokryta została czarno- białymi kafelkami, układającymi się w pewien wzór. Nad głowami nowych domowników wisiały żyrandole. Po ich prawej stronie znajdowały się jeszcze jedne, kręte białe schody. Ciocia wyjaśniła im że tam właśnie znajduje się sypialnia dla gości i mała łazienka. Pachniało liliami, gdzieniegdzie widać było zdjęcia rodzinne- jedne z ojcem, inne już bez niego.
Pierwsze drzwi od lewej były sypialnią Mercy. Znajdował się tam komputer stacjonarny, łóżko z baldachimem, wiele lampek nocnych, oraz przestronna biała szafa.
Prócz wyżej wymienionej praktycznie wszystko było jednego koloru- różowego.
Kolejnymi była łazienka wyposażona w kabinę prysznicową oraz wannę na złotych nóżkach.   Ostatni pokój nie został im udostępniony z powodu wszechobecnego bałaganu- sypialnia Percy'ego. To samo z ostatnim od prawej.
Pierwszy od prawej należał do Anny. Kiedy tylko dziewczyna przestąpiła jego próg, nie mogła uwierzyć.
Cały był utrzymany w stylu prowansalskim. Ściany pomalowane zostały na jasny błękit, między dwoma oknami stało zasłane dwuosobowe łóżko obok którego stała szafka nocna.  Przy ścianie mialy swe miejsce komoda, szafa na ubrania i toaletka.
- Ja nie wiem co powiedzieć. - czternastolatka stała z rozdziawioną buzią przez dłuższą chwilę. Białowłosa ukradkiem przysunęła się do niej i szepnęła parskając śmiechem: "Podziękuj".
- Dziękuje!- Anna pisnęła aż z radości. Poczęła eksplorować każdy najdrobniejszy szczegół swej nowej sypialni, kiedy Elsa i Rita ukradkiem  odeszły w stronę  pokoju starszej siostry.
Szesnastolatka podzieliła reakcje młodszej.
Wnętrze zyskało styl skandynawski.  Ściany pokryte były tapetą w beżowo- niebieskie paski, drewniana podłoga została przykryta dywanem. Po prawej stronie od wejścia stała biała szafa na ubrania, a w centrum było dwuosobowe, perłowe łóżko wyposażone w komplet wzożastej pościeli i dwie niebieskie poduszki jaśki.
Dziewczyna nie miała pojecia co powiedzieć więc tylko przytuliła ciocię. Właściwie... ten uścisk wyrażał dużo, dużo więcej niż mogłyby o zrobić słowa.
Nagle poczuła jak kobieta gładzi ją po włosach z miłością. Taki sam ruch wykonywała mama, kiedy jeszcze były małe. Czy to możliwe żeby odzyskała swój azyl?
Kiedy w końcu odkleiła się od czterdziestolatki ta ucałowała ją w czółko i oświadczyła troskliwie, niczym małemu dziecku.
- Czas najwyższy się wykąpać. Gdyby coś się działo pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść.
Brunetka wyszła.
Niebieskooka odetchnęła ciężko. Tą samą puentą kończył każdą rozmowę ich ojciec.
***
Stała w przestronnej sali balowej. Wszystko tutaj było perłowe- ściany, okna, drzwi, a nawet sufit!  Ubrana była w waniliową szatę nocną, ciągnącą się aż do stóp. Zakręciła się chcąc zobaczyć jak suknia wiruje- oczywiście robiła to wspaniale. 
Nie wiadomo skąd nagle pojawiło się przed nią ogromne, barokowe lustro. 
Zaskoczona odskoczyła. Jak to, u diaska  się tutaj znalazło? Jednak ciekawość pchała ją do przodu.
Jeszcze bliżej...
Tylko kroczek...
Nie zobaczyła tam jednak siebie. Albo może, chociaż to w sumie taka męska wersja niej. Chłopiec był chyba w jej wieku, posiadał turkusowe oczy oraz szade, oszronione i niemal siwe włosy. Wąskie usta były trupio blade, z resztą tak samo jak cała jego cera. Odziany był w zwiewny skórzasty płaszczyk, w ręce trzymał zakrzywiony kijek. Twarz posiadał poważną i skupioną, a brwi lekko zmarszczone.
- Chodź ze mną.- poprosił aksamitnym głosem, wyciągając rękę z lustra jakby od tak, od niechcenia. Dziewczyna pozostała posłuszna. Natychmiast podała mu swą dłoń i nagle poczuła że unoszą się kilka centymetrów nad ziemię. Poczatkowo zdjął ją strach, ale kiedy nieznajomy oplótł ją koszykiem swych rąk już niczym się nie przejmowała.
- Kim jesteś?- zapytała.- Gdzie mnie zabierasz?
A on spojrzał się tylko i rzekł:
- Jestem Twoim Aniołem Stróżem, lecimy tam, gdzie nie będziesz się przejmować już niczym. 
***
No ok, rozdział zawiera dużo opisów. Pisałam go chyba z cztery dni, w końcu skończyłam. Przepraszam, że nie wprowadziłam jeszcze waszych postaci dziewczyny ze stronki "Dołącz", ale po prostu potrzebowałam takiego małego "wprowadzenia" czytelnika w opowieść. Po za tym muszę mieć co najmniej 5 postaci.
Bardzo proszę od dołączanie do grona naszych postaci, jeśli ktoś jest zainteresowany!
Tak jak chciałyście, Jack w końcu się pojawił. Następny chapter będzie tak bardziej z jego perspektywy, ale nie tylko, więc spokojnie.
Nie wiem kiedy pojawi się kontynuacja, prawdopodobnie za dwa tygodnie, bo jestem dosyć zapalona od jakiegoś czasu na wszelkie tworzenie (pisarstwo, malarstwo, muzyka itp.) więc możecie być spokojni.
Bardzo proszę i z góry dziękuję za wszystkie komentarze! Czytam każdy z osobna i jest mi strasznie miło to czynić :).
To tyle na dzisiaj.