poniedziałek, 11 lipca 2016

Rozdział 5. Może jednak bohaterka?



Hejo.
Krótkie ogłoszenie przed nowym rozdziałem- zmieniam narrację na pierwszoosobową. Czemu? Ponieważ z tą „typową” dla moich opowiadanek jest zbyt dużo zachodu J. Ta zasada nie tyczy się jednak oneshotów, specjali itp., no i zniosę ją jeśli się nie przyjmie.  Piszę z punktu widzenia Elsy oczywiście.
To tyle ode mnie.
Zapraszam do czytania J.
S.Q.
***
Tego wieczora zajęcia skończyły się na rozmowie, ponieważ profesor Bronicki miał do pomówienia z Thore. Przydzielono nam tylko warty i kazano odmaszerować. Z uwagi na słowa wyżej wymienionej nastąpiła maluuutka zmiana planów- ja i Blair otrzymałyśmy na tę noc sektor 5, czyli ten obok domu Lucy, naprzeciw skrzyżowania. W O.S.* nie patyczkowali się jeżeli kogoś im polecono- mimo że tak naprawdę mój trening się jeszcze nie zaczął wysłano mnie na najbardziej uczęszczaną ulicę z osobą zarówno najbardziej doświadczoną jak i niezrównoważoną psychicznie. Na możliwą przyjacielską pomoc nie miałam co liczyć- Jack pełnił służbę z rudasem właśnie, zamiast Blair. Co prawda znajdowali się stosunkowo nie daleko, ale wątpię by zdążył gdyby mojej towarzyszce wymsknął się jeden z noży.
Skupiając się na przebieraniu w strój który skompletowała mi moja Opiekunka (jak kazała mi na siebie mówić kobieta) oraz na tym, co konkretnie powiem Ricie i Ani kiedy wrócę do domu starałam się przyćmić obawy. Wymyśliłam już kilka  dosyć kreatywnych wersji typu „zaatakowali nas obcy, po czym napadła banda oślizgłych zombiaków”. Nie miałam jednak zbyt wiele czasu na przemyślenia- wszyscy powoli zbierali się albo do domów, albo na wartę, a przebieralnia lekko pustoszała. Piętnastolatka czekała na mnie przed drzwiami pomieszczenia, a ja zaczynałam mieć wyrzuty sumienia że każę jej tak długo czekać.
W końcu jednak jakoś udało wbić mi się w delikatnie połyskujące spodnie ze skóry i zasznurować glany trójki. Z zaciekawieniem spojrzałam w lustro.
Przede mną stała młoda, groźnie wyglądająca dorosła odziana we wspomniane wcześniej spodnie i buty oraz czarny T-shirt na który zarzuconą miała dopasowaną ciemną kurtkę z metalowymi elementami, ćwiekami obręczami, jak łatwo się domyślić również ze skóry. Została jeszcze tylko dodająca smaczku obróżka ze zwisającym wizerunkiem półksiężyca. Ten dodatek chyba spodobał mi się najbardziej, postanowiłam go sobie zatrzymać.
Zmarszczyłam brwi, próbując utrzymać wizerunek chłodnej osoby z którą lepiej nie zadzierać, jednak nie byłam dobrą aktorką- na pierwszy rzut oka widać było że to tylko pozory. I wtedy do przebieralni wpadła Blair z takim hukiem, że aż podskoczyłam. A potem oniemiałam. A właściwie obie oniemiałyśmy.
Cyrkówka już nie miała kucyków lecz włosy rozpuszczone, układające się w idealne fale. Skąpe ubranie składało się tylko ze stanika, krótkich spodenek i mgiełki spowijającej jej całe ciało. W jej przypadku to drobiazgi odgrywały znaczącą rolę- takie na przykład rozsiane gdzie się tylko da ćwieki, drapieżny makijaż, kilka pieszczoch na jednej ręce oraz czarne, związane w staranną kokardkę conversy.
- Jeju…- wyszeptała z uwielbieniem. – W końcu coś co odzwierciedla twoją osobowość!
- Vice versa.- odpowiedziałam z uśmiechem.
Ta momentalnie się zaśmiała. Wzrok różowowłosej spoczął na mojej twarzy. Ku mojej rozpaczy zrobiła minę jakby zjadła cytrynę, albo nad czymś naprawdę intensywnie myślała. Po chwili zaczęła myszkować w torebce wyjmując czarnego eyelinera, grzebyk i kilka wsuwek.
- Pozwolisz?- zapytała momentalnie poważniejąc. Jej zmiany nastrojów zaczynały mnie nużyć, zwalałam to jednak na chorobę i nakazywałam sobie milczenie.
- Oczywiście.
Odkręcając kosmetyk pochyliła się nade mną.
- Zamknij oczy.- poleciła, a ja zrobiłam co kazała.
- Możesz już je otworzyć.- usłyszałam dumny, kobiecy głos, po czym ponownie zaniemówiłam. Kilka machnięć i szarpnięć grzebykiem a zmieniły mnie nie do poznania- na lepsze, naturalnie.
Teraz już nie musiałam marszczyć brwi- raziłam samym spojrzeniem.
- Okey, wydaje mi się że jesteśmy gotowe.- zaszczebiotała moja towarzyszka a ja tylko skinęłam głową.
Powietrze tej nocy było zimne i orzeźwiające. Było podejrzanie cicho, zwłaszcza mając tę świadomość że najpewniej obserwują nas członkowie O.S. oraz pomniejszych bardziej lub mniej utalentowanych grup. Idąc z Blair w pewnym stopniu czułam się bezpieczna- nie wyglądało na to że chciałaby mi coś zrobić, wręcz przeciwnie- wyczuwałam że jest gotowa skoczyć w ogień za każdego z Oddziału. Jej nadmierny optymizm i czarny humor mnie przytłaczały jednak jeżeli miałabym komukolwiek zadawać pytania i oczekiwać satysfakcjonujących odpowiedzi to właśnie jej. Po za tym, irytowała mnie ta dobijająca cisza.
- Tak właściwie ile dokładnie działa oddziałów?
- Pięć.- odpowiedziała nastolatka rzeczowo, nie przerywając marszu.- W pierwszym są tak zwane „wyrzutki” czyli Ci co zawalili naprawdę ważną akcję. W drugim znajdziesz magicznych tylko z nazwy- nic nie robią, ale są w grupie podwyższonego ryzyka. Od czasu do czasu przeprowadzamy tam szkolenia samoobrony. Prawdziwe oddziały zaczynają się dopiero od grupy trzeciej- to tak zwane „mózgi”. Oni opracowują nam plany, rozrysowują mapy i wytężają szare komórki. Dwójki pomagają w tych lżejszych akcjach, w razie większego zagrożenia są gotowi stanąć po naszej stronie. Niektórzy dostają awans za szczególne osiągnięcia do O.S. – tak trafiła do nas Lucy. Niby posiada moc ognia, jednak nie jest za bardzo magiczna, nawiasem mówiąc oczywiście. No i jesteśmy my, samobójcy, często nie mający nic, gotowi postawić wszystko na szalę.
Opis naszej grupy oczyma Blair mnie zmroził.
 Jednak był trafny ... aż za bardzo.
- Od kiedy działasz w O.S.?
- Od kiedy tylko pamiętam.- zaszczebiotała dziewczyna po czym natychmiastowo spoważniała.- Chociaż nie… pamiętam wcześniej… ale nie chcę pamiętać, więc zostańmy przy tym że nie pamiętam. Sam Wiktor wcielił mnie w swoje szeregi, mimo że nie mam specjalnych mocy. Umiem tylko dobrze walczyć, chociaż przecież o to chodzi prawda?
- A… jaką masz moc?- spytałam czując że mój zmęczony mózg nie rozszyfrował do końca wypowiedzi towarzyszki.
- Tropię.- wzruszyła ramionami.- Po  prostu. Jestem w stanie wyczuć z odległości kilku kilometrów zbliżające się koszmary Mroka. Także spokojnie…- położyła mi rękę na ramieniu w geście wsparcia.- Ze mną jesteś bezpieczna.
Wiem że to może niegrzeczne nie ufać kiedy ktoś jest tak otwarty, jednak muszę przyznać że odetchnęłam z ulgą. Nie zamierzała mnie zabić, a przynajmniej się na to zanosiło.
- Oto jesteśmy.-  Blair uśmiechnęła się ukazując wszystkie ze swoich bielutkich zębów i rozkładając dłonie jakby przedstawiała mi co najmniej swój dom.  Stałyśmy przy opustoszałym budynku ogrodzonym wysoką siatką oraz drutami kolczastymi. Z ulgą dostrzegłam dziurę w ogrodzeniu przez którą natychmiastowo się przeczołgałam, podczas gdy piętnastolatka wdrapała się na jeden z słupków po czym wdrapała się na górę z gracją baletnicy. Równie sprawnie ominęła drut, następnie wykonując salto w powietrzu i jakimś cudem lądując na ziemi nienagannie.
- Jak ty to zrobiłaś?- wydukałam.
- Całe życie w cyrku- odparła.- Tam są schody pożarowe, ja wejdę hm… szybciej. Widzimy się na dachu.
- D-dobrze.- postanowiłam nie wspominać o swoim lęku wysokości. Jeżeli miałam należeć do O.S. musiałam wyzbyć się strachu.
Założyłam torbę na plecy i wymacałam rzeczone schodki. Nie wyglądały one zbyt stabilnie, jednak miałam nikłą nadzieję że Blair zdąży na czas i mnie uratuje w razie czego. Może i się łudziłam, ale przynajmniej ta świadomość starczyła na kopniak odwagi na czas misji. W połowie ( drugie piętro) postanowiłam trzymać się zasady „Byle nie patrzeć w dół”.
Kiedy zmachana dotarłam na szczyt moja towarzyszka siedziała ze spuszczonymi nogami z krawędzi budynku i majtała nimi jakby brodziła nogami w baseniku dla dzieci. Zdążyła rozłożyć już sprzęt w postaci lunety, czterech lornetek ustawionych na stojakach w czterech różnych stronach świata oraz kamery przemysłowej umieszczonej na parapecie z piętro niżej.
- Mam jedzenie.- uśmiechnęła się na mój widok.- No i kompocik. Chcesz?
Oferta kompociku przekonała mnie ostatecznie.
Blair wyjęła ze swojej torby cały szwedzki bufet. Znajdowały się tam kanapki, sandwiche, jeden hot dog, jogurcik oraz owoce. Zauważyłam także kątem oka znajdujący się w plecaku koc, poduszkę oraz składaną parasolkę. Kimkolwiek byli jej rodzice musieli naprawdę dbać o córkę.
- Masz chrum… kochanych… mniam… rodziców…- zauważyłam z pełnymi ustami.
Piętnastolatka zmarszczyła brwi.
- Hmm… tak, są kochani. Ale nie są moimi rodzicami.
Niemal zachłysnęłam się żarciem. Popełnić taki nietakt? 
- Jak to?
- Po prostu.- wzruszyła ramionami.- Byli przez jakiś czas, potem puff…!- wykonała bliżej nieokreślony gest dłońmi imitujący wybuch.- I nie ma. Ale Sofia i Tristian bardzo starają się mi ich zastąpić. Wiedzą dokładnie do jakiego oddziału należę, ponieważ sami współpracują z Wiktorem. To jakaś ich dalsza rodzina czy coś… . Co noc Sofia przygotowuje mi wałówę i często dzwoni. Obawia się o mnie, mimo że wie, że umiem się obronić. Zapisali mnie nawet do psychologa, ale dawał mi jakieś dziwne tabletki przez które chciało mi się spać więc przerwali. Mam dobrą rodzinę.
Zamyśliłam się. Czy to przez brak rodziców Blair oszalała? Czy ten wypadek ma coś związanego z jej rodziną i cyrkiem? Wolałam nie rozdrapywać starych ran… dziewczynka najwyraźniej starała się zapomnieć.
- No ale to nie zmienia faktu że wiele osób uważa mnie za wariatkę…- ciągnęła nieprzerwanie żując bułkę.- Jestem szczęśliwa ze swoją hmm… chorobą, znaczy… da się znieść. Sprawia że zapominam o starym życiu. Czasem jest gorzej i wtedy trudno patrzeć mi w zmęczone oczy Sofii. Czasem bez jej wiedzy biorę tabletki. Czasem wsłuchuje się w głosy i z nimi rozmawiam a czasem modlę się by odeszły. Czasem odchodzą, czasem nie. A ty?- spytała.- Też miewasz wrażenie że całkowicie oszalałaś?
Zamyśliłam się. Odpowiedź wydawała się oczywista- raczej byłam trzeźwo myślącą osobą. Jednak ostatnimi czasy…
- Tak.- rzekłam z dumą.- Też słyszę głosy, widuję cienie. Panicznie boje się o moją rodzinę, budzę się w nocy i nie mogę spać bo czuje na sobie czyjeś spojrzenie.
- Zrymowałaś!- wykrzyknęła Blair po czym zaczęłyśmy się śmiać.
Sielankę przerwała poważnie wyglądająca mina piętnastolatki. Tym razem to nie była zwykła zmiana nastroju. Dziewczyna pociągnęła nosem dwa razy po czym szybko rzuciła się w stronę plecaka wyjmując telefon i wystukując nieznany mi numer. Znajomy głos po drugiej stronie odebrał po pierwszym sygnale.
- Są.
- Jaki czas?- spytał zaniepokojony Jack.
- Z dziesięć minut przy północnym wietrze.
- Dobra. Jeżeli coś jej się stanie…- to ostatnie zabrzmiało jak groźba.
- Wiem.
- Uważaj też na siebie.
- Dobra. – odparła cierpko dziewczynka jak gdyby kazano jej wykonywać jakieś dodatkowe obowiązki  i rozłączyła się.
Rzuciła mi w dłonie latarkę i poleciła:
- Po dwa mrygnięcia w stronę szkoły, domu Lucy, sklepu i lasu. Ja zadzwonię do dwójek. Będziemy mieli gości- rzekła z nieukrywanym entuzjazmem.
Zrobiłam co mi kazała w najlepszej wierze. Przecież to nie mógł być pierwszy raz kiedy koszmary zjawiły się w mieście… Prawda?
- Co teraz?- spytałam, czując buzującą adrenalinę w moich żyłach.
- Zdejmuj rękawiczki.- mrugnęła Blair w moją stronę z uśmiechem.- Postrzelamy do kaczek.
Ponownie usłuchałam. Moje dłonie, całkowicie już pokryte szronem migotały w blasku księżyca. Spojrzałam w górę, wprost na mego stróża. „Jeżeli jesteś tam, daj mi tyle energii bym mogła ochronić i siebie i Blair.”- poprosiłam. Naturalnie, moje błagania zostały wysłuchane i spełnione nawet z nawiązką, ale o tym jeszcze nie wiedziałam.
Piętnastolatka chwyciła za lornetkę i wypatrywała ze skupieniem. Mi pozostały tylko oczy, ponieważ jeżeli chwyciłabym urządzenie, to natychmiast zamarzłoby. Musiałam się pilnować.
Długo nie czekałyśmy, chociaż wydawało się że moja towarzyszka zaczynała się już niecierpliwić.
- Są.- syknęła uradowana i wskazała mi dłonią ciemny punkt blisko szkoły. Przypominał on trochę wychudzonego, majestatycznego konia, wykonanego z czarnego, sypkiego czegoś. Jego ślepia świeciły jednak na pomarańczowo, a ogół wyglądał naprawdę przerażająco. Wzdrygnęłam się.
Kątem oka zauważyłam, że Blair właśnie przygotowywała swoje noże. Już rozumiałam czemu je ostrzyła- „piasek” z którego zostały wykonane koszmary musiał nieźle tępić ostrza.
- Nie mogę się doczekać!- pisnęła dziewczyna, przy okazji otwierając fantę i  biorąc łyka.
- Hmm… Blair… czy kiedykolwiek miałaś do czynienia z fizyczną formą koszmarów?- spytałam nieśmiało. To zdanie zabrzmiało zbyt mądrze jak na osobę która dowiedziała się o Mroku pięć minut temu.
- Oczywiście że tak!- odparła znużona, jakbym zapytała o kolor bezchmurnego nieba.- To niezwykle relaksujące. Z resztą sama się przekonasz… Tylko idź na całość!- przykazała.
Nie zamierzałam się ograniczać. Na pewno nie dziś! Kilka metrów przed nami nagle świsnęła strzała. Koszmar czyhający na sposobność by wśliznąć się do domu Lucy oberwał od samej jego właścicielki. Zauważyłam także kilka pomniejszych zbliżających się właśnie do nas.
- Zbliżają się- rzekłam rzeczowym tonem.
- Pobaw się z nimi, a ja zajmę się tymi od południa.- poprosiła uprzejmie cyrkówka, zbierając kilkadziesiąt noży do torby a jeden oddając mi do ręki.- Proszę, gdyby coś Ci nie wyszło. Możesz go zatrzymać.
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się, ale ona tego nie widziała. Wykonując  gwiazdę a potem salto błyskawicznie znalazła się po drugiej stronie budynku.
Nie miałam określonego planu, zdawałam się na instynkt. Wyciągając prawą dłoń w kierunku jednego z koni strzeliłam w niego błękitnym promieniem, który natychmiast go rozproszył. Drugiego, nieco większego załatwiłam podobną techniką, ale złych snów napierało coraz więcej. Jednemu na drugiej niemal udało się na mnie naskoczyć, ale w porę zareagowała Blair, przeszywając go na wylot jednym ze swych noży.
- Nie przejmuj się! Idzie ci świetnie!- dopingowała widząc znużenie na mojej twarzy. Dziękowałam Bogu, że wartę pełnie właśnie z Blair.
Nagle zza rogu wyłonił się koszmar-monstrum. Wielkością przypominał ciężarówkę, i to jedną z tych naprawdę dużych.  Szedł prosto na dom Lucy. Musiałam jakoś zareagować, byłam pewna że nie Jack i ruda nie poradzą sobie sami! Postanowiłam nie absorbować jakoś specjalnie mojej towarzyszki na którą wrogowie napierali dosłownie ze wszystkich stron.  Skupiłam się czując, że księżyc czuwa nade mną i wytworzyłam najsilniejszy promień na jaki było mnie stać. Potwór oberwał naprawdę mocno, jednak się nie wycofał ani nie rozpłynął. Na szczęście udało mi się odwrócić jego uwagę na tyle aby odpuścił sobie sektor Frosta. Postanowiłam uderzyć ponownie, tym razem mocniej. Dałam z siebie wszystko, ale moje starania znów nie przyniosły większego skutku, może po za tym że koszmar obrał sobie inny cel- mnie.
Strzelałam w niego bez ustanku, najmocniej jak umiałam, pozostawałam jednak bezsilna. Nagle postać młodego chłopaka o białych włosach i niebieskiej bluzie wybiegła zza rzeczonego domu. W dłoni dzierżył laskę z której strzelał do monstrum niczym z karabinu.
- Jack!- wrzasnęłam. Co za dureń! Ja tutaj ratuje mu tyłek, a ten nie dosyć że opuszcza swój posterunek to jeszcze bierze na siebie to  c o ś . Nie byłam w stanie go zostawić. Nie miał najmniejszych szans.
- Blair, Frosta atakują potwory!- krzyknęłam spanikowana.- Wiem że to nieodpowiedzialne, ale muszę mu pomóc!
Dziewczynka na chwilę przestała miotać ostrzami. Spojrzała mi prosto w oczy po czym uśmiechnęła się.
- Biegnij.- rzekła i objęła stanowisko pośrodku budynku.
Nie miałam czasu na podziękowania. Schodząc, a właściwie zbiegając z dachu budynku przez umysł przecieła mi się myśl, że taka właśnie mogła być Blair gdyby nie spotkało ją tyle nieszczęść. Mogła być spokojna,  kochająca… szczęśliwa. Kiedy stanęłam bezpiecznie na ziemi ruszyłam sprintem przed siebie. Frost biegł z nim w stronę marketu spożywczego, tak więc tam musiałam się udać. Biegłam ile sił w nogach, ile tchu w płucach. Kiedy w końcu dotarłam na miejsce Jack znajdował się w sytuacji krytycznej- przyparty do muru, strzelał tak mocno jak mógł, ale próżne były jego starania.
- Hej ty!- zdyszana krzyknęłam.
- Elsa?- zdziwił się skrajnie wykończony. Zignorowałam go.
Wytworzyłam najsilniejszy promień na jaki było mnie stać. Czułam że nie poradzę, ból rozrywał po kolei wszystkie moje mięśnie. Nie ma co, przepuklina murowana. Moc była dla mnie za silna, jednak udało mi się osłabić potwora na moment. Zrobiło mi się duszno i zakręciło w głowie pod koniec, jednak Frost stanął już po mojej stronie. Z jego pomocą udało mi się w końcu rozproszyć koszmar.
- Ju-hu!- wykrzyknął euforycznie chłopak.- Udało nam się! Daliśmy radę! A Ty…- spojrzał mi w oczy głęboko.- Ty mnie uratowałaś… Byłaś niesamowita!
- Taak…- mdliło mnie, świat nieustannie wirował a nogi uginały się ze zmęczenia. Jakimś cudem zdobyłam się jednak na uśmiech i dobrą grę aktorską. – Ty też byłeś świetny.
- Dzięki.- Jack posłał mi zawadiacki uśmiech.- Ma się to coś.
- Powinniśmy wracać na stanowiska.- zauważyłam powoli dochodząc do siebie.
- Masz rację.- przytaknął przyjaciel i ruszyliśmy, starając się po drodze ostrzelać pomniejsze potwory.
Tak bardzo zatraciłam się w walce, że przez przypadek wpadłam na bruneta znanego mi z zajęć, i to z takim impetem, że gdyby nie Frost przewróciłabym się.
- Woah!- znajomy- nieznajomy odsunął się kilka kroków wstecz, ręce podniósł w geście „co złego to nie ja”.- Przepraszam, zagapiłem się.
- Nic Ci nie jest?- zapytał mnie Jack.
- Nic, nic…- skłamałam, ponieważ wyraźnie czułam jak coś przestawiło mi się w nadgarstku lewej dłoni.
- Powinieneś bardziej uważać, s z c z e g ó l n i e  należąc do O.S.- warknął białowłosy do bruneta.
- Ty również, nowy.- odwarknął tamten w odpowiedzi.
- Cholera, Jack, nie mamy na to czasu!- wybuchłam.
- Noc jeszcze młoda…- zażartował nieznajomy. – Tak szybko to się one stąd nie zmyją. Jestem Nikolas. Kłaniam się nisko.- dodał po chwili i rzeczywiście się ukłonił.
Prychnęłam z zażenowaniem. „Świetnie! Kolejny kretyn, który nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji!” pomyślałam. Złapałam więc Frosta za kaptur i zaciągnęłam w stronę jego sektora.
- Ał, ał, ał, ał…- mówił tylko ciągnięty przez tą wkurzoną wersję mnie. Kiedy w końcu go odstawiłam przed dom zdobyłam się na mały opierdziel.
- Jak tylko spróbujesz wyjść mi z ukrycia jeszcze raz, osobiście dopilnuję tego żeby znalazł się ktoś odważny na tyle by pofarbować ci włosy na różowo podczas snu. Więc lepiej się pilnuj! Uhh…- odetchnęłam starając się opróżnić moje płuca ze złości.
Jack stał jeszcze chwilę w miejscu- co prawda nie oglądałam się za siebie, jednak słyszałabym jego kroki- wydawało mi się że powiedział coś w stylu  „Dla ciebie to nawet na zielono” albo „ Na niebie znowu ono”, chociaż nie byłam pewna. Gnana poirytowaniem zamrażałam  to co popadnie, nie zwracając nawet uwagi czy było to koszmarem czy człowiekiem- jeżeli było zbytnio się zbliżało strzelałam bez namysłu.
Na dach opuszczonego budynku weszłam bez najmniejszego strachu, totalnie o nim zapomniałam. Blair dalej wypatrywała potworów które jednak stopniowo zanikały, uciekały.
- Dobrze że jesteś.- stwierdziła wciąż wpatrując się w niebo ze skupieniem. Na jej twarzy malowała się niepokojąca satysfakcja. - Twój telefon dzwonił już chyba z pięć razy.
„O kurczę.”
Rzuciłam się w stronę torby. Po krótkich poszukiwaniach wyjęłam moją cegłę. Zegar wskazywał 3:45. Ciotka musiała się nieźle denerwować. Sprawdziwszy nieodebrane połączenia bardzo się zdziwiłam- dzwoniła do mnie tylko Ania. Czy możliwe jest by… Rita… nie ma opcji, przecież wiedziałabym gdyby przytrafiło jej się coś niedobrego… Wiedziałabym pierwsza… Na pewno…
- Wiesz może coś o jakichkolwiek wypadkach dzisiejszej nocy?- spytałam piętnastolatkę drżącym głosem.
- Nie.- wzruszyła ramionami obojętnie, dalej wypatrując. – Byłam tutaj cały czas, z Tobą.
Czyli wciąż wiedziałam tyle co nic. Wzięłam głęboki wdech po czym wybiłam numer siostry.
- GDZIE TY JESTEŚ? CO SIĘ DZIEJE? GDZIE CIOTKA I KIEDY ZAMIERZASZ SIĘ W KOŃCU POJAWIĆ?- skrzywiłam się, słysząc wściekły ton głosu młodej. Już miałam odpowiedzieć, kiedy Blair zmaterializowała się obok i zabrała mi telefon.
- Cześć kochanie…- zaczęła wyjątkowo dorosłym tonem, całą sobą wczuwając się w rolę.- Jestem instruktorką SKS-ów. Chciałam tylko przekazać żebyś się nie denerwowała, z Elsą wszystko w porządku. Cały czas wyrywa mi się do telefonu, bardzo chciała do ciebie zadzwonić ale jak wiesz szkolny regulamin zabrania posiadania go na terenie szkoły.- zachichotała w sposób typowy dla nauczycieli.      „Jak ona to robi?”
- Zajęcia potrwają do godziny 4:30, więc o piątej powinnaś odzyskać siostrę. Takie sytuacje mogą się powtarzać, ponieważ wcieliłam El do drużyny siatkarskiej, a godzina bierze się stąd że przylatuję tutaj specjalnie by szkolić Elsunie i jej koleżanki aż z Danii.- znowu ten irytujący chichot- Sama rozumiesz…
Chwila ciszy. Ania musiała oniemieć, mimo że historyjka była skrajnie naciągana. Całe szczęście że Blair trafiła z SKS-ami i  siatkówką- był to jedyny sport w którym byłam w miarę dobra.
- Rozumiem…- wyszeptało maleństwo po chwili.- Mogę ją prosić na chwilę do telefonu?
Nastolatka spojrzała na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami.
- Obawiam się że to nie możliwe, dziewczynki są właśnie w trakcie gry.- tłumaczyła nieznużenie piętnastolatka.- Ale porozmawiacie sobie już za godzinkę dobrze?
 - Okey. Życzę dobrej nocy.
- Dobranoc, kochanie. – i rozłączyła się.
- Dzięki Blair.- odetchnęłam z ulgą.
Dziewczyna zamrugała i w ćwierć sekundy wróciła dawna, szalona Blair.
- Nie ma sprawy!- rzekła przeciągając się.- Warta z tobą jest naprawdę zabawną sprawą! I jeszcze te wszystkie koszmary… bawiłam się przednio!- stwierdziła chichocząc niczym mała dziewczynka przy stoisku z watą cukrową. 
***
 Może i rozdział krótszy niż poprzedni, ale wiele się w nim dzieje :). Mam nadzieję że przed powrotem do domu z wakacji zdąrze napisać jeszcze jeden albo dwa. Napiszcie mi, proszę czy wolicie krótsze rozdziały częściej czy dłuższe rzadziej :). A, i  następny one shot się planuję- macie może jakieś fajne, mroczne piosenki, jakieś inspirujące do pisania? Liczy się tekst :> Najlepiej mroooczny <3 . 
Okey to by było na tyle .
Proszę uprzejmie o komy :3 
S.Q.


czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 4. Wróg czy bohater?

Szła razem z tajemniczym chłopakiem w milczeniu. Zupełnie nie wiedziała jak zagadać, jak się zachować. Na usta cisnęło się jej tysiące pytań, a przede wszystkim- skąd wiedział? Niestety, zakłopotanie i nieśmiałość były silniejsze od ciekawości i zupełnie ogłuszyły dziewczynę.
- Może usiądziemy?- zaproponował Jack gdy dotarli do pierwszej lepszej ławki.
- Możemy.- odparła i przycupnęła, lekko chowając dłonie w rękawach bluzy.
- Nie chowaj.- skarcił El białowłosy, przeszywając jej duszę swymi niebieskimi oczyma.- To dar. Nie przekleństwo.
- A skąd ty możesz o tym wiedzieć?
- Swego czasu też myślałem że idiota ze mnie, nie widziałem sensu tego wszystkiego. Niby dlaczego właśnie ja? Nikt na mnie nie zwracał uwagi zwłaszcza moje otoczenie. Ale potem to się zmieniło, kiedy tylko ktoś we mnie uwierzył...
- Szkoda że ja nie mam takiego kogoś.- westchnęła dziewczyna.
I nagle ich oczy się spotkały. Całe galaktyki, wszystkie gwiazdozbiory, to czego nie mieli i to co zostało im odebrane- wszystko zyskało sens i moc. Ich twarze wyrażały zaskoczenie, bo niby jak może istnieć coś tak idealnie uzupełniającego się? Jeszcze nie spotkali się z czymś takim. Oczy Ząbka przy Elsy były wybrakowane i puste, natomiast u Hansa krył się ogień, nijak pasujący do mrozu bijącego z tęczówek Jacka.
Szybko jednak odwrócili wzrok. Przecież prawie w ogóle się nie znali. Chwile siedzieli speszeni.
- Elsa to bardzo ładne imię, wiesz?- wymruczał chwile potem Jack.
- Dzięki, mama mi je wybierała.
- Pomysłowa z niej kobieta. To dosyć niespotykane imię. - stwierdził białowłosy kucając na ławce.
- Tak... była niesamowita.- westchnęła dziewczyna.
- Była?
- Nie chcę o tym rozmawiać.- ucięła krótko El znów zakładając na głowę kaptur.
- Jak uważasz. Ja nie mam rodziców.
- Ja też. - Odpowiedziała łamiącym się głosem. Dobrze że wzięła ze sobą za dużą bluzę. W niej przynajmniej mogła się schować tak żeby nikt nie widział że płacze.
Niebo spowiło się ciemnymi chmurami z których zaczął prószyć śnieg, Frost w mig pojął o co chodzi. Popatrzył na szesnastolatkę i przeszyły go wyrzuty sumienia a także dziwna fala troski i współczucia. Już wtedy wiedział, że nie jest mu obojętna.
A Ona pozostawała niewzruszona. Może starała się odciąć od wspomnień? Na pewno.
"Ale ze mnie dureń" pomyślał.
- Wszystko dobrze?- spytał, nie bardzo wiedząc jak pocieszyć dziewczynę.
- Tak...- odetchnęła. - To nie Twoja wina, powinnam się w końcu z tym wszystkim uporać. I nie chodzi mi tylko o tą moc... Obecność rodziców pomagała mi się opanować, a teraz kiedy znikli czuję że powoli tracę kontrole nad swoim życiem.
- Co zamierzasz z tym zrobić?- Jack zajrzał ciekawsko w oczy El.
- Nie mogę się załamywać.- odparła wznosząc głowę ku słońcu niczym roślina.-  Mam młodszą siostrę. Muszę być silna dla niej.
I natychmiastowo niebo rozjaśniło się, a w sercu dziewczyny zapanował spokój.
Rozmawiali jeszcze długo, żartowali, śmiali się. Frost zaprowadził ją tak daleko jak tylko mógł- do skrzyżowania. On skręcał w prawo, Ona w lewo.
- Ja też będę na tych zajęciach.- poprzysiągł cicho, właściwie nie wiedząc jak zacząć.
- O, doprawdy?- Elsa nie mogła przestać się śmiać.- A jaką to masz moc? Oby nie moc zbyt obcisłych legginsów jak tamta facetka w spożywczaku przed nami.
- Niee...- machnął ręką chłopiec.- Powiedzmy że jestem bardzo do ciebie podobny.
- Ojej... wiesz co? Dziś rano nie śmiałabym śnić o tym że jest ktoś podobny do mnie... I że w takiej dziurze znajdę nowego przyjaciela.- po czym przytuliła się do niego na pożegnanie, niby niezobowiązująco, jednak nie mogła przestać wchłaniać zapachu lawendy wydobywającego sie z jego ubrań.
A on? Cóż można rzec- był w siódmym niebie!
Kiedy znikała za zakrętem w głowie huczało mu tylko jedno słowo- frendzone.
Ale w sumie czego więcej oczekiwać po dniu znajomości?
***
Dochodziła powoli 20:30. Jako że Rity podejrzanie długo nie było Elsa zdążyła już przejąć na siebie obowiązki ciotki. Mercy już słodko spała w świeżo wypranej pościel kiedy dwie siostry jadły kolację przygotowaną przez białowłosą.
- Więc mówisz...- mamrotała z pełnymi ustami szesnastolatka.- Że szkoła nie przypadła Ci do gustu?
- Pff...- parsknęła Ania ironicznie- Oczywiście że ją uwielbiam! Najbardziej przypadli mi do gustu moi emo-koledzy oraz wychowawczyni sadystka.
Dziewczynka zrobiła sobie przerwę na oddech po czym z lekkim uśmiechem rozpoczęła nowy temat.
- A Ty gdzie się wybierasz dzisiaj wieczorem?- spytała.
Starsza z sióstr wywróciła oczyma- Annie tylko jednego w głowie!
- Zupełnie nie wiem o co Ci chodzi...- skłamała, po czym popiła herbatę nie chcąc odpowiadać na żadne pytania więcej. Prędzej czy później będzie musiała powiedzieć o swojej mocy bliskim, ale jeszcze nie teraz. Po za tym, zajęcia na które idzie są owiane nutką tajemnicy, nie powinna chyba o nich rozpowiadać, a na pewno nie młodszej siostrze. Maleństwo było niemal tak wygadane jak otwarte i niestety nie działało to na jej korzyść.
- Hmm... od czego by tu zacząć?- czternastolatka udała zamyśloną.- Oh, może od najlepszego humoru jaki miałaś od miesiąca? A może to pozytywna energia bijąca od Ciebie? A może to że nie dojadasz kolacji?
- Hamuj Sherlock'u.- zaśmiała się blondynka.- Idę na SKS'y. Gdyby coś się działo bez skrępowania możesz dzwonić, będę dosyć późno.- stwierdziła wstając od stołu.
- Dziwne, SKS'y odbywające się O TEJ GODZINIE. No i nigdy nie lubiłaś WF-u...
- Ale siatkówkę już tak.- rzekła El zakładając tenisówki.- Po za tym, to rozmowa czy przesłuchanie?
- I jedno i drugie.- rudzielec zrobił słodką minkę przytulając się do kubka.- Przecież muszę wiedzieć co powiedzieć cioci kiedy wróci.
- Nie udawaj niewiniątka.- krzyknęła dziewczyna wychodząc
- Pamiętaj o zabezpieczeniu!- odkrzyknęła Anna dostatecznie głośno by siostra parsknęła za drzwiami.
Elsa spojrzała w niebo- noc była bezchmurna, widać było wszystkie gwiazdy. Teoretycznie, zupełnie niepotrzebnie zabrała ze sobą latarkę. Księżyc w pełni dawał jej swego rodzaju siłę. To właśnie podczas takich nocy czuła jak przebudza się jej moc i nie bała się tego. On w pewien sposób ją ośmielał, ratował przed strachem chociaż ten jeden raz w miesiącu. Czasami nawet z Nim rozmawiała- niekiedy słuchał, innym razem ignorował. Często miała wrażenie że to sam jej Anioł Stróż przemawia przez to niezwykłe ciało niebieskie. Nawet teraz czuła, że sprawuje nad nią pieczę, że idąc przez ciemny las nie ma się czego bać, bo póki jest pilnowana pozostaje całkowicie bezpieczna.
Zawędrowała naprawdę głęboko w ciemny las, została sam na sam z księżycem.  Jej oczom ukazała się przepiękna polana z niewielkim stawem w samym jej środku. Błękitny przyjaciel idealnie odbijał się w niezmąconej tafli. Zapraszał ją do zabawy.
Dziewczyna rzuciła tylko okiem na zegarek. Wskazywał 21, miała jeszcze całą godzinę.
Zdjęła płaszcz, związała włosy i rzuciła do góry
- Teraz pokaż na co Cię stać!
Na  powierzchni wody wytworzyła się średniej wielkości, pojedyncza fala która uderzyła o brzeg naprzeciw niej. Po chwili akcja ustała.
- Czyli teraz moja kolej?
Księżyc nie odpowiedział.
- Okey, a wiec teraz ja!- zaśmiała się wesoło dziewczyna.
Gdy tylko zamoczyła swą dłoń w stawku ten zamarzł  a jego krańce pokryły się szronem.  Dziewczyna weszła na lód. Zaśmiała się wesoło, ale jej Aniołowi chyba się to nie podobało. Nie dosyć że schował się za chmury tak że na pare sekund było ciemno jak w grobie, to jeszcze zniszczył dzieło El.
Rozpętała się straszliwa wichura a naszą bohaterkę opuściły wszelkie siły życiowe i energia.
- Dlaczego się tak gniewasz? - spytała schodząc z powierzchni stawku. - Co ja Ci zrobiłam?
Nagły podmuch wiatru przewrócił ją na kolana, a także zdmuchnął jesienne liście, ukazując stary, nieodnowiony nagrobek.
- Rozumiem...- wyszeptała.- Tak zginąłeś?
Wicher się nasilił.
- Czy zginął tu ktoś ważny?- wykrzyczała blondynka w przestrzeń.
Księżyc wyjrzał zza chmur a pogoda się uspokoiła.
Kobietka usiadła po turecku obok grobu powoli odzyskując straconą energię.
Przetarła brud którym owa rzecz była pokryta po czym odczytała zapis
"Jackson Overland
lat 16
Niech Anioły kołyszą Cię do snu, mój synu."
Elsa zamyśliła się. Nie miała jednak zbyt wiele czasu na przemyślenia, ponieważ zza swoich pleców usłyszała znajomy głos.
- Nie myślałem że Cię tu spotkam.- Jack usiadł koło niej nawet się nie witając.
- Coś mnie tu zaprowadziło- odpowiedziała dziewczyna wymijająco.
- A raczej ktoś. - poprawił Frost.
- Księżyc?
- Nie inaczej.
- Zawsze czułam że jest blisko mnie. Podczas każdej pełni otrzymuje tak wiele energii, wyzbywam się strachu, bo On mnie pilnuje. Odkąd tylko pamiętam był moim powiernikiem i jedynym przyjacielem jakiego miałam... Teraz to się zmieniło.- popatrzyła głęboko w oczy chłopaka tak, że gdyby ten mógł zarumieniłby się.
- Też tak mam. I miałem. Jeżeli mi ufasz... jeżeli uwierzysz...
- Oczywiście że ci wierzę...
Jack zamyślił się. Czy powiedzieć jej prawdę? Jego serce należało do niej od tamtego snu, ale czy ona czuje to samo? Na pewno nie. W końcu tak krótko się znali. Ale może powinien uchylić rąbka tajemnicy o swoim pochodzeniu? Nie, tylko ją spłoszy... chociaż tyle już przeżyła. W tę noc, kiedy oboje nie boją się, nie mają żadnych zahamowań, czy powinien powiedzieć co czuje? Życie to nie jakaś bajka, w której spotkaliby się i od razu zakochali. Najpewniej uzna go za kretyna, ale jeśli jest cień szansy że go zrozumie... Czy nie warto zaryzykować?
Ona natomiast nie bała się w ogóle. Była roześmiana, szczęśliwa i z każdą chwilą te doznania się potęgowały. Nie myślała o rękawiczkach które dawno zdjęła, nie myślała o swoich kompleksach o Hansie ani o rodzicach, nawet o Ani.  Wtedy widziała w Jacku po prostu chłopaka któremu może zaufać, przyjaciela. Nie przypuszczała że ich relacja zajdzie aż tak daleko. Ale zaszła.
- Więc... mówiłem Ci o mojej mocy?- zaczął nieśmiało chłopak, przerywając krępującą ciszę.
- Owszem.
- Ale nie opowiadałem Ci jak ją otrzymałem. To naprawdę bardzo pochrzaniona historia, nie oczekuję że mi uwierzysz, to strasznie pogmatwane...- wyrzucił z siebie jednym tchem. El na szczęście w porę go uspokoiła spoglądając głęboko w jego oczy.
- Po prostu mi opowiedz.
Frost patrząc w wielkie, głębokie tęczówki dziewczyny wyczuł w niej dziecięcą niewinność i wiarę. Jeżeli miałby wybierać jakąkolwiek osobę której mógłby opowiedzieć swą historię byłaby to ona.
- Więc... To opowieść o chłopcu i jego siostrze. Mieszkali całkiem niedaleko stąd, w średniowiecznej wiosce. Wszystkie dzieci uwielbiały chłopca, ponieważ zawsze wiedział czym je rozbawić. Jednak pewnego feralnego dnia wydarzyła się tragedia burząca sielską atmosferę. Otóż nasz uroczy młodzian wybrał się z siostrą na łyżwy, właśnie nad ten staw. Wszystko przebiegało dosyć sprawnie, do czasu...- Frost wpatrujący się prawie cały czas w błękit wody, zerknął ukradkiem na dziewczynę. Siedziała i słuchała go cały czas wpatrując się w niego z wyczekiwaniem, jakby właśnie opowiadał jej najciekawszą bajkę jaką kiedykolwiek słyszała.
- Pod stopami dziecka lód zaczął pękać. Starszy brat rzucił się na ratunek, przy okazji poświęcając własne życie. Tak przynajmniej mówiono. Prawda jest taka że jak widzisz wciąż żyje i to dzięki księżycowi. To on dał mi moc i podarował drugą szansę. Szkopuł był taki, że po przebudzeniu niczego nie pamietałem. Wspomnienia wróciły dopiero po jakimś czasie.
Nastąpiła cisza.
Jack wykorzystał ją by nostalgicznie przetrzeć stary nagrobek. Przeczytawszy adnotację popadł w zadumę. Jak bardzo musiał zranić bliskich swoim odejściem? Cóż, przynajmniej "zginął" śmiercią bohatera.
- Wiesz...- odezwała się białowłosa po chwili.- W moim życiu zdarzyło się już tyle, że nietrudno mi w to uwierzyć. Ale jeżeli Ty zdobyłeś moc w taki sposób, to jak ja otrzymałam swoją?
- Po to właśnie tu jestem.- odmruknął.- Jestem twoim drugim aniołem stróżem. Będę Cię strzegł dopóki się nie dowiemy.
Elsa uśmiechnęła się promiennie. Przez myśl przemknęło jej że Jack jest całkiem uroczy.
Zerknęła na zegarek. Wskazywał 21:45.
- Myślę że powinniśmy się już zbierać.- westchnęła głęboko.
- Masz rację.- przyznał chłopak.- Pozwolisz, że eskortuję cię na miejsce Mademoisele?- mówiąc to skłonił się w pas podając rękę rozmówczyni.
- O, tak.- El znakomicie parodiowała damę w opałach.- Oby tylko mego bohatera przypadkiem nie spotkało coś okropnego w momencie ratunku.
- Herosi tak mają.- skwitował nastolatek a Elsa zachichotała.
Podróż minęła szybko i przyjemnie. Przyjaciele rozmawiali całą drogę. Zapomnieli się do tego stopnia że przyszli na zajęcia spóźnieni, za to bardzo roześmiani.
Nie robiło jednak to zbyt wielkiej różnicy. Lekcja odbywać miała się na sali gimnastycznej do której prowadził długi, ciemny korytarz. Przed wejściem czekało już kilku uczniów. Wśród nich szesnastolatka rozpoznała brunetkę spod klasy, blondynkę którą spotkała przy wejściu do szkoły. Było także kilka nowych osób takich jak siedząca na ławce średniego wzrostu dziewczyna o czarnych włosach i lazurowym, tajemniczym spojrzeniu, albo ruda nastolatka w dresie stojąca zaraz przy wejściu.
Większość ubrana była w szarości, czernie lub krwiste czerwienie, więc zarówno ona jak i jej towarzysz wyglądali wśród rówieśników dosyć śmiesznie, jako jedyni ubrani w odcienie błękitu.
Z biegiem czasu przybyło jeszcze kilku studentów- dziewczyna zakryta kapturem tak, że nie widać było jej twarzy, brązowowłosy chłopak o jasnej karnacji i miętowym, przenikliwym spojrzeniu, jego kumpel, cały pokryty bliznami o odstających, rozwianych blond włosach oraz niebezpiecznie wyglądająca piętnastolatka o lawendowych oczach, bladej cerze oraz różowych kucykach.
Większość osób kiedy tylko weszła na korytarz chowała się w możliwie najciemniejszy kąt lub wyjmowała broń i obracała w swoich dłoniach. Wyglądało to dosyć makabrycznie, jednak El miała tę świadomość że jest teraz jedną z nich i raczej nikt nic jej nie zrobi... prawda?
Zerknęła ciekawsko na Jacka. Ten z kolei przyglądał się każdemu przenikliwie, jakby próbował czytać im w myślach. Uspokojona aktywnością towarzysza podkurczyła nogi i spuściła wzrok.
Czekali może z kilkanaście minut zanim zjawił się nauczyciel. Wyglądał na skołowanego i krytycznie wymęczonego. Wszyscy wstali i ustawili się w rzędzie niczym w wojsku.
- Przepraszam za spóźnienie.- rozniósł się głos czterdziestolatka.- Zdarzył się mały wypadek.
- Znowu Mrok?- zachichotała dziewczynka w kucykach. Frost się skrzywił.
- Nie tym razem Blair. Prawdopodobnie tylko jego służący, co nie oznacza że nie było groźnie. Mało co a mielibyśmy śmierć na miejscu. - Wiktor otarł pot z czoła.- Na szczęście skończyło się na złamanym żebrze i lekkim wstrząśnieniu mózgu. Kobieta już jest w drodze do szpitala. Przy okazji Lucy, to chyba była Twoja ciotka.- rzucił jakby informował rudą o prognozie pogody. Zaskakujące było jednak to, że dziewczyna nie wiele sobie z tego zrobiła. Elsa mogła przysiądz że zauważyła jak uczennicy zadrżała dolna warga, ale ta tylko zrobiła krok do przodu i wyszeptała:
- Przepraszam.
Mężczyzna westchnął.
- Jako że dołączyłaś do nas niedawno, oraz ze względu na to iż jesteś dosyć młoda przydzielę do Twojej okolicy dodatkową ochronę. Nie znaczy to jednak że nie jesteś wystarczająco silna. Masz bardzo duży potencjał. Blair, czy byłabyś uprzejma wspomóc Lucy?
- Naturalnie.- wymruczała złowieszczo nieznajoma i rozpoczęła polerowanie swoich poręcznych noży.
Kiedy w końcu Bronicki otworzył drzwi wszyscy weszli do pomieszczenia w rzędzie zachowując kompletną ciszę. Wykładowca szedł równym krokiem razem z Lucy. Szesnastolatce wydawało się że usłyszała jak szepcze: "Nie martw się, jest niegroźna".
Po wejściu na salę kilka osób usiadło po turecku, kilka podpierało ściany już bez ustalonego wzoru. Nauczyciel wyszedł przed wszystkich i znów przemówił.
- Dziś zajęcia odbędą się na poziomie podstawowym, tak by wszyscy się wpasowali. Mamy zaszczyt powitać nową uczennicę. Proszę przedstaw się.
Elsa powstała wedle życzenia Wiktora i skrępowana zaczęła.
- Nazywam się Elsa Arendelle, przyjechałam tu niedawno.
Blair uniosła rękę. Kiedy udzielono jej głosu zapytała dziecinnym tonem
- Jaką masz moc i na czym ona polega?
- No cóż... można powiedzieć że to moc lodu. Umiem zamrażać różne rzeczy.
- Byłabyś miła nam ją zaprezentować?- zapytał miętowooki brunet.
Dziewczyna przytaknęła. Drżącymi dłońmi ściągnęła rękawiczki, odetchnęła po czym dotykając jednej z drabinek pokryła ją całą lodem. Mróz jednak zszedł z niej niewiarygodnie szybko. Zdziwiona dziewczyna popatrzyła na Wkitora pytająco, ale odpowiedzi udzieliła jej Blair.
- Facet ma moc blokowania cudzych mocy. Trochę mindfuck'owe prawda?- piętnastolatka uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Tak... trochę...- El zaśmiała się skołowana.
- Och, to musi być dla Ciebie naprawdę ciężkie prawda? Pojmowanie tego wszystkiego.- młoda ogarnęła wzrokiem całą salę.- Po za tym, ci wszyscy ludzie czujesz się na pewno osaczona. Ale nie martw się, ja na przykład nie mam żadnych silnych mocy.
- To jak Ty...?
- Od urodzenia należałam do cyrku. Jestem świetną gimnastyczką oraz doskonale rzucam nożami. Po za tym od pewnego wypadku szczerze nienawidzę Mroka i koszmarów... I świetnie je tropię! Ale czemu? Wierz mi lepiej to przemilczeć.- Pod koniec wypowiedzi białowłosa miała wrażenie że jej koleżanka już bardziej rozmawia z samą sobą niż z nią.
- Jack opowiadałeś jej o naszych wrogach?- spytał  nauczyciel.
- Nie, stwierdziłem że Pan ....- wyznał zakłopotany, ale rozmówca od razu mu przerwał.
- Rozumiem. Elso, zastanawiałaś się może kiedykolwiek skąd biorą się nasze koszmary? Otóż okazuje się że tworzy je jedna osoba. Jest nią Mrok, Czarny Pan który od jakiegoś czasu ma we władzy  coraz więcej snów na świecie. I to nie interesowało by nas aż tak, gdyby nie fakt iż rozpoczął on rekrutację wśród uczniów naszej szkoły i ich rodzin. Jego celem jest wywołanie na świecie jak największej anarchii. Chce przez to zdobyć jak największą władzę, a nasze miasteczko obrał sobie jako kolejny cel. Jednak nie zdaje sobie sprawy że jego marzenie nigdy się nie spełni. Stanowimy dla niego zagrożenie więc stara się zrobić to co umie najlepiej- przestraszyć, a ponieważ nie jest w stanie odkryć tożsamości większości z nas atakuje przypadkowe osoby, niekiedy całkowicie niezwiązane z naszą szkołą, ale czasem udaje mu się trafić.
- Mam pytanie.- przerwała El. - Czy to wszystkie osoby z mocami uczęszczające do tej szkoły?
 - Nie. Jest nas znacznie więcej. Bez wahania mogę stwierdzić że do naszych szeregów należy co druga osoba z tej szkoły. Jesteśmy podzieleni na pomniejsze oddziały. Ty należysz do naszego. W stoją przed tobą najbardziej uzdolnieni i doświadczeni uczniowie naszej szkoły.
- Pieszczotliwie nazywają nas "Oddziałem Samobójczym" ponieważ to nam przydzielane są te najcięższe i najgroźniejsze misje. - rzekła czarnowłosa nastolatka którą Elsa spotkała na ławce przed wejściem.- W większości przypadków role naszych rówieśników skrócone są do nauki ochrony samych siebie, ewentualnie swoich rodzin. W najlepszych przypadkach Ci z dużym potencjałem pomagają nam w patrolu okolicy.
- My jednak jesteśmy kimś więcej- kontynuował kumpel bruneta.- Posiadamy wyjątkowe moce które są na tyle silne by opóźnić, osłabić lub całkowicie powstrzymać atak Mroka. Tylko nasza grupa jest w stanie uchronić to miasto. Naszym zadaniem jest patrolować okolicę i w razie czego chronić innych.
- Za chwilę zobaczymy co potrafisz - rzekła brazowooka dziewczyna stojaca pod ścianą. - I przydzielimy ci wyznaczony sektor.
- To chyba nie będzie konieczne. - odezwał się niespodziewanie głos zza pleców wszystkich.
El nie mogła uwierzyć własnym oczom.
- Thore?
Kobieta wyprostowala się dumnie.
- Wiktor, sam widziałeś próbkę jej możliwości w twojej klasie. Elsa nie wiedziała o Twoim śmiesznym teście, to co się wydarzyło było tylko wypadkiem. Sam pomyśl co może się stać kiedy będzie działać przemyślanie i w pełni swoich możliwości.
- Co więc proponujesz?- spytał podejrzliwie mężczyzna.
Thore wywróciła oczami.
- Doskonale rozumiem że podejrzliwość to cecha waszego oddziału, ale moglibyście chociażby mnie nie traktować w ten sposób.
- Wybacz moja droga, w tej chwili nie mamy nikogo komu moglibyśmy zaufać oprócz nas samych. - wykładowca ani trochę nie zmienił swego zaufania, ba! Zaczął przypatrywać się jej jeszcze bardziej
- Chciałam powiedzieć tylko, że macie w dłoniach jedną z najbardziej utalentowanych uczennic jakie widziałam, a od czasu założenia szkoły byłam świadkiem wielu sytuacji. Zależnie od waszych wyborów stwozycie albo największą nadzieję waszej grupki albo najróżniejszą przeciwniczkę z jaką kiedykolwiek mieliście do czynienia.
***
Strasznie przepraszam że tak późno. Za to rozdział jest dlugi i wiele się w nim dzieje. :). Dodalam kilka postaci od siebie by grupa była pelniejsza :3 pisze na telefonie więc przepraszam Za błędy . Mam nadzieję że tak czy inaczej rozdział się podobał :)
S.q

(Elsa OS)